Zauroczyła mnie ostatnio lekkość akwareli...

Z mgr Krystyną Gargas-Gąsiewską, artystą malarzem i pedagogiem z Mielca, rozmawia Edward Guziakiewicz

— Zaczęła Pani malować dopiero jako studentka?

— Rzeczywiście, dość późno się do tego zabrałam. Urodziłam się w Borowej, a moja mama uczyła mnie wrażliwości na piękno i na sztukę — sama bowiem lubiła w wolnych chwilach zajmować się rękodziełem ludowym. Haftowała gobeliny i tworzyła kompozycje z żywych i suchych kwiatów. Nie poszłam w latach szkolnych w jej ślady, jednak coś z tego, czym żyła i co jej było bliskie, we mnie pozostało. Wszak jestem spod znaku Wagi, a ludzi wówczas urodzonych cechuje zamiłowanie do sztuk pięknych. Ukończyłam w Borowej Szkołę Podstawową im. Adama Mickiewicza, znaną zresztą ze swych tradycji, sięgających szesnastego wieku, a potem — już w Mielcu — Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Konarskiego. Po maturze w 1977 roku studiowałam biologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Myślę, że tym, co wyzwoliło we mnie ukrytą potrzebę tworzenia, były ulica Floriańska, zawsze pełna malarzy, i krakowskie galerie, które lubiłam odwiedzać. W grodzie Kraka zaczęła się moja przygoda ze sztuką i powstały pierwsze moje rysunki i grafiki — w ołówku i w węglu!

— Potem na kilka lat zwróciła się Pani w inną stronę, odkładając na później zaangażowanie artystyczne!

— Pierwsze prace olejne wyszły spod mojej ręki dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych. Wiązało się to z tym, że studia przerwałam, wróciłam do Borowej i założyłam rodzinę. Nie zrezygnowałam jednak z dalszego kształcenia i w 1987 roku podjęłam studia zaoczne na kierunku — matematyka w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie. No i oczywiście powróciłam do mej pasji. Zaczęłam malować...

— I «wyskoczyła» nagle wystawa w Budapeszcie?

— Organizował ją wiosną 1990 roku Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie dla twórców nieprofesjonalnych z południowo-wschodniej Polski. Miałam to szczęście, że moje prace zakwalifikowano do udziału. Na tę wystawę trafiły trzy moje płótna olejne.

— Po tej pierwszej wystawie, od razu międzynarodowej, przyszły następne?

— Budapeszt zmobilizował mnie bardzo do dalszej pracy warsztatowej. W Rzeszowie wystawiałam trzykrotnie w Wojewódzkim Domu Kultury. Potem ukończyłam studia, broniąc pracy magisterskiej na temat «Uogólnione linie śrubowe i krzywe Bertranda». Był już 1992 rok. Zaś w Borowej zaangażowałam się w pracę pedagogiczną, którą wcześniej tam podjęłam. Uczyłam matematyki w Szkole Podstawowej im. A. Mickiewicza, a jednocześnie nie tylko że sama malowałam, ale i zarazem usiłowałam rozbudzić zainteresowanie sztuką wśród moich uczniów. Z Wojewódzkim Domem Kultury kontaktów nie utraciłam, lecz kierowałam tam teraz na wystawy prace moich uzdolnionych wychowanków. Za tak uprofilowaną działalność uhonorowano mnie w WDK, znalazłam się bowiem na liście dziesięciu nauczycieli wyróżnionych za pracę artystyczną z młodzieżą. Kilka wystaw moich obrazów miało — oczywiście — miejsce w Gminnym Ośrodku Kultury w Borowej. W tym czasie powstał również cykl grafik «Borowa i okolice w rysunkach K. Gąsiewskiej», które zostały wydane w formie pocztówek.

— W 1997 roku przeprowadziła się Pani z rodziną do Mielca?

— Tu związałam się z Klubem Środowisk Twórczych TMZM i w «Jadernówce» moje prace brały udział w kilku wystawach zbiorowych. Na marginesie wspomnę, że jeszcze w Borowej — idąc w ślady mojej mamy — zaczęłam tworzyć gobeliny.

— Tematyka Pani prac?

— Staram się ukazywać na moich płótnach piękno ziemi nadwiślańskiej, z ukrytymi wśród zagajników wieżami kościołów, dworkami i przydrożnymi kapliczkami. Słowem — wiejski pejzaż. Maluję również martwą naturę, a ostatnio zainteresowałam się mielecką starówką z jej cichymi uliczkami.

— Techniki?!

— Jak wspomniałam na wstępie, zaczęłam od rysunków w ołówku i w węglu, potem zasiadłam za sztalugami, sięgając po farby olejne, zaś niedawno zauroczyła mnie lekkość akwareli. W tej ostatniej technice powstają miejskie pejzaże — uliczki starego Mielca. Najwięcej jednak mych obrazów powstało w technice olejnej — tych namalowałam ponad sto. Znajdują się one w zbiorach prywatnych, u rodziny, u znajomych i u przyjaciół.

— Właśnie na wystawie indywidualnej w 2000 roku w Samorządowym Ośrodku Kultury i Sportu Gminy Mielec z siedzibą w Chorzelowie zaprezentowała Pani oprócz obrazów olejnych serię akwarel. Skąd tytuł wystawy «przecinam ciszę...»?

— Słowa «przecinam ciszę...» nie oznaczały krzyku ani wokół mojej osoby, ani wokół mojej twórczości. Jeżeli słowa «przecinam ciszę...» miały oznaczać krzyk, to krzyk natury, przyrody, wysokich drzew, polnych kwiatów i tych wszystkich uroczych miejsc, które są wokół nas, których czasem nie dostrzegamy, a które ja — tak jak potrafię — staram się przedstawić w moich obrazach.

— Dziękuję za rozmowę!