Artystycznie „deformować” rzeczywistość...

Z mgr Wojciechem Kaszubem, artystą malarzem i pedagogiem z Tuszymy, rozmawia Edward Guziakiewicz

— Dziadek i ojciec byli rozmiłowani w muzyce, Pana zaś pociągnęło malarstwo.

— Nie od razu. W latach szkolnych zajmowała mnie raczej piłka nożna. Dopiero gdzieś w szóstej czy siódmej klasie, uczęszczałem wówczas do Szkoły Podstawowej w Przecławiu, zacząłem robić pierwsze rysunki, głównie satyryczne i komiksowe. Wróciłem później do tej pasji, gdy zostałem uczniem Technikum Rolniczego w Rzemieniu. Rysowałem wówczas wiele i zapełniłem moimi pomysłami kilkanaście zeszytów. Jeden z nich chyba do dzisiaj się zachował. Prawdziwy przełom wszakże nastąpił, gdy uczyłem się w trzeciej klasie TR. Odkryłem bowiem malarstwo olejne. Zafascynowała mnie szczególnie technika impastu, czyli grubo nałożonej farby za pomocą szpachli lub trzonka pędzla. Odwiedziłem stary budynek Nadleśnictwa w Tuszymie, a tam po raz pierwszy — z bliska — przyjrzałem się wiszącemu na ścianie dziełu, wykonanemu właśnie taką techniką. Naturalnie, w domu usiłowałem natychmiast je skopiować. Do dziś pamiętam ten dzień. Było to 31 stycznia 1990 roku!..

— I wtedy naprawdę się zaczęło!

— Sięgnąłem po farbę plakatową. W ciągu półrocza powstało kilkanaście obrazów, zaś w czasie wakacji zetknąłem się panią Marią Zapolską, artystą malarzem z Przecławia, która wprowadziła mnie w tajniki dzieła olejnego. Wyposażyła mnie przy okazji w pędzle i farby, gdyż odpowiednich jeszcze nie miałem. Zaraz też następnego dnia zmierzyłem się z nowym dla siebie wyzwaniem, próbując swoich sił w parku w Rzemieniu i usiłując namalować zabytkową basztę. Niestety, wyszedł z tego kicz. Podobnych stworzyłem zresztą wtedy kilkanaście...

— Kicz?!

— Tam sam wtedy uważałem. Te moje pierwsze «zamachy na muzę» innym jednak się podobały...

— Po takich doświadczeniach z paletą i pędzlem należało pomyśleć o studiach plastycznych.

— Zacząłem o nich dumać, gdy przeszedłem do klasy maturalnej. Zdecydowałem się na Instytut Wychowania Plastycznego UMCS w Lublinie. Ofiarowała mi pomoc koleżanka z Radomyśla Wielkiego, Elżbieta Wilk, która była wtedy studentką tego instytutu. Ona z kolei, po pani Marii Zapolskiej, otworzyła mi oczy na kanony rysunku. Egzaminy wstępne zdałem, jednak z braku miejsc nie zostałem przyjęty. Po rocznej przerwie spróbowałem ponownie — i tym razem mi się powiodło. Rozpocząłem studia w Lublinie w 1994 roku...

— Studia szły Panu gładko, jednakże w duszy rodziły się różne rozterki...

— Przez pierwsze dwa lata uczyłem się bez przeszkód i wewnętrznych oporów rysunku akademickiego, wszakże, gdy znalazłem się na trzecim roku, zrozumiałem, że ten typ rysunku mi nie wystarczy. Dopomógł mi w dalszych wyborach Mikołaj Smoczyński, naówczas adiunkt w Instytucie Wychowania Plastycznego. Przynosiłem mu moje rysunki, takie wierne rzeczywistości i dokładne wypieszczone «cukiereczki», on zaś podpowiadał mi, jak przedstawione na nich obiekty artystycznie «zniekształcać». Szukałem własnej drogi twórczej. Następcy Smoczyńskiego, adiunktowi, który na czwartym roku przejął moją grupę, me eksperymenty jednakże się nie podobały i patrzył na nie krzywym okiem. Rysunek wszakże skończył się nam wraz z czwartym rokiem. Jeżeli zaś chodzi o specjalizację, już na trzecim roku zdecydowałem się na grafikę. Trafiłem więc do klasy profesora Zdzisława Niedźwiedzia. Ten z kolei był bardzo otwarty na fantazję i inwencję studenta, mogłem więc pod jego bokiem przelewać na matryce moje «najdziksze» pomysły. Ulubionymi technikami stały się akwatinta i suchoryt. W tych też technikach powstała moja praca dyplomowa. Składało się na nią sześć scen pasyjnych — w tym z mocno «zdeformowanym» Ukrzyżowanym. Natomiast moja praca magisterska nosiła tytuł: «Zabytki architektury szlacheckiej Ziemi Mieleckiej».

— Po studiach powrócił Pan w strony rodzinne.

— Studia ukończyłem w 1999 roku, a w lutym 2000 roku rozpocząłem pracę nauczyciela plastyki w Gimnazjum w Przecławiu — a to głównie dzięki życzliwości pani mgr Barbary Dybskiej, dyrektora tego Gimnazjum i wsparciu pana mgra Mieczysława Matrasa, artysty malarza, który zachęcał mnie do dalszej twórczości i przyczyniał się do jej promocji...

— W szkole szybko zaznaczył Pan swoją obecność, artystycznie upiększając korytarze.

— Chodzi o wejścia do poszczególnych klas. Zacząłem robić duże portale z różnymi elementami dekoracyjnymi. Mają je już klasy języka polskiego, angielskiego i historii. Planowana jest ponadto galeria malarstwa polskiego, a pierwszy mój obraz z tego cyklu, stanowiący kopię dzieła «Portret dzieci artysty» Jana Matejki, zdążył trafić na ściany...

— Wystawiał Pan kilkakrotnie!

— Pierwsza wystawa indywidualna miała miejsce w 1995 roku w pałacu w Przecławiu. Pokazałem wówczas około dwudziestu moich prac. Następna odbyła się w tym samym miejscu w 1997 roku. Trzecia wystawa, również indywidualna, była związana z pięćdziesięcioleciem Zespołu Szkół Rolniczych w Rzemieniu, zaś moje obrazy można było oglądać w Pałacu Szaszkiewiczów (1998 r.). Stamtąd wystawiona kolekcja (12 prac) trafiła do Domu Kultury SCK w Mielcu, potem zaś — do Gminnego Ośrodka Kultury w Przecławiu. W przecławskim GOK-u inicjatorem wystawy była pani Danuta Bernad. Także w 1998 roku uczestniczyłem ponadto z moimi pracami w wystawie zbiorowej w Lublinie, na Wydziale Artystycznym UMCS. Ostatnia z serii wystaw miała miejsce w Gimnazjum w Przecławiu. Tu pokazałem me prace przy okazji II Powiatowego Konkursu Recytatorskiego im. Stanisława Harli (maj 2000 r.). Wraz ze mną wystawiali Maria Zapolska i Mieczysław Matras, a dołączył do nas ze swoimi rysunkami Adam Kopacz.

— Bliska jest Panu tematyka religijna.

— Odpowiada mi ona jako twórcy, a ponadto — z racji potrzeby artystycznej «deformacji» rzeczywistości — chętnie też sięgam do tematyki ludowej i związanych z nią motywów!

— Dziękuję za rozmowę!