I portret, i martwa natura, i pejzaż, i akt...

Z Witoldem Oczosiem, artystą malarzem z Mielca, rozmawia Edward Guziakiewicz

— Oderwałem Pana od pilnego zajęcia, przygotowywał Pan właśnie dekorację sylwestrową w restauracji «Jubilat».

— Ach, takich prac mam wiele. Wspomnę, że ponieważ mieszkam w obrębie parafii pod wezwaniem Ducha Świętego, powstają pod moją ręką projekty ołtarzy na Boże Ciało, czy Grobu Pańskiego na Wielkanoc, nie mówiąc o innych, mniejszych przedsięwzięciach artystycznych. Dekoratorem jestem właściwie już od szkoły podstawowej. Pierwszą moją pracą, która utkwiła mi dobrze w pamięci, był portret Mikołaja Kopernika. Zawisł on na ścianach szkoły w związku z obchodami kopernikańskimi. Będąc uczniem Szkoły Podstawowej nr 5 w Mielcu, chodziłem na zajęcia do ogniska plastycznego w «Owiewce». Potem, po ukończeniu podstawówki, dekorowałem z kolei ściany Zasadniczej Szkoły Budowlanej w Chorzelowie, do której mnie przyjęto...

— Malować Pan zaczął wszakże nieco później i — co tu dużo mówić — w dość niecodziennych okolicznościach.

— W niecodziennych, bo w wojsku. Zaraził mnie tym kolega ze Śląska. Spróbowałem swoich sił w oleju. Koledze moje pierwsze próby się podobały i twierdził, że dobrze czuję farbę i kolor. Podobnie ocenił moje pierwsze dzieła płk J. Krzyżanowski z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W wojsku powstało sporo moich obrazów — było to o tyle zrozumiale, że wykorzystywano tam mnie jako dekoratora.

— Po odbyciu zasadniczej służby wojskowej zapomniał Pan na jakiś czas o palecie i pędzlach...

— Jednak potrzeba tworzenia we mnie pozostała. Sięgnąłem na powrót po pędzle i farby gdzieś około 1986 roku. Byłem już mężczyzną żonatym. Namalowałem dwa pierwsze obrazy. Pamiętam, że były to kapliczka i bukiet kwiatów. Fascynowało mnie — z jednej strony patrząc — kopiowanie, z drugiej jednak czułem potrzebę poszukiwania własnego stylu, stanowiącego o mojej oryginalności...

— Może stąd bierze się duży rozrzut Pańskich zainteresowań?

— Owszem, bo i portret, i martwa natura, i pejzaż, i akt, i olej, i pastele, i tusz. Muszę ponadto przyznać, że wiele rysuję!

— Wystawiać zaczął Pan przed pięciu laty?

— Pierwszy raz moje obrazy pokazałem w ramach wystawy zbiorowej w «Jadernówce» w 1995 roku. Oddałem na tę wystawę trzy płótna, «Stary park», «Martwą naturę» i «Konia». W tym samym roku zadebiutowałem również podczas II Wojewódzkiej Wystawy Malarstwa Amatorskiego w Rzeszowie, otrzymując wyróżnienie. To ostatnie — właśnie za pracę «Stary park» — bardzo mnie ucieszyło. Poczułem się doceniony. Zaraz po tej wojewódzkiej prezentacji otrzymałem propozycję wystawienia moich prac w Miejskim Ośrodku Kultury w Mielcu. Odbywała się ona na przełomie września i października 1995 roku.

— Również kilka wystaw miał Pan w roku następnym.

— Na piętnastolecie Klubu Środowisk Twórczych TMZM zorganizowano zbiorową wystawę w «Jadernówce». Odbywała się ona na przełomie lutego i marca 1996 roku. Pokazałem wtedy trzy prace: «Matkę Bożą Częstochowską», «Pejzaż» i «Kwiaty». Początkiem lipca brałem zaś udział w pierwszym w moim życiu zorganizowanym plenerze malarskim — i to od razu zagranicznym. Wyjechaliśmy do Mukaczewa na Ukrainę. Tam pokazałem na wystawie moje «Kwiaty». Stworzyłem zaś kilkanaście szkiców w ołówku i kilka pasteli. W październiku w Miejskim Ośrodku Kultury w Mielcu trwała pomukaczewska wystawa poplenerowa, na której znalazły się wspomniane szkice. Dorzuciłem do nich dwa płótna w oleju, powstałe już w Mielcu, lecz o tematyce ukraińskiej.

— Rok 1997?!..

— Uczestniczyłem w kolejnej wystawie zbiorowej w Muzeum Regionalnym «Jadernówka», zaś szczególniej mi utkwił w pamięci plener w Kamiannej, zorganizowany przy współudziale Fundacji SOS Życie. Uczestnicy tego pleneru otrzymali dyplomy uznania od wojewody rzeszowskiego. Wystawa poplenerowa «Kamianna 97» odbywała się w Mielcu już w 1998 roku. Później tę wystawę przeniesiono do Rzeszowa i związano z aukcją naszych prac na rzecz chłopca chorego na białaczkę. Na tej aukcji sprzedano dwie moje prace. Z 1998 rokiem dobrze mi się kojarzy ponadto plener w Strzyżowie i wystawa poplenerowa w Domu Kultury SCK. W 1999 roku była znowu «Jadernówka», a po niej wystawa w dolnym kościele w parafii pod wezwaniem Ducha Świętego w Mielcu. Przy okazji odbywającego się tam festiwalu pokazano prace moje, Małgorzaty Kruk, Edwarda Kociańskiego, Agnieszki Katarzyńskiej i Witolda Targosza. Uczestniczyłem ponadto w dwóch plenerach nowo powstałego Stowarzyszenia Twórców Kultury Plastycznej im. Jana Stanisławskiego — w Ustrzykach Górnych i okolicach (czerwiec 1999 r.), oraz w Niedzicy, Dębnie i Grywałdzie (październik 1999 r.). Wystawa poplenerowa miała miejsce w Domu Kultury SCK. Po niej zaś pokazywałem moje prace w Gminnym Ośrodku Kultury w Tuszowie Narodowym («Żniwiarz» i «Całun 4»).

— Interesuje się Pan — m. in. — malarstwem holenderskim?

— Jeśli chodzi o mistrzów holenderskich, najbardziej mnie intryguje XVI i XVII wiek, a więc płótna Rubensa, Rembrandta oraz innych twórców tego okresu. Cenię sobie bardzo realizm, ale z drugiej strony pociąga mnie również impresjonizm, a więc swoista zabawa barwami, światłem i tajemniczymi cieniami i półcieniami. Staram się, by moja twórczość mieściła się na «skrzyżowaniu» tych dwóch wielkich nurtów.

— Dziękuję za rozmowę!