Od plastyki użytkowej po dzieła artystyczne...

Z Lechem Bolesławem Szczurką, artystą malarzem i grafikiem z Mielca, rozmawia Edward Guziakiewicz

— Był pamiętny 1956 rok, rok odwilży politycznej w kraju, Pan zaś zdawał do liceum ogólnokształcącego w Mielcu...

— Był to również rok odwilży w kulturze i sztuce. Do liceum ogólnokształcącego — faktycznie — zdałem, ale widzący moje rysunki nauczyciel plastyki powiedział mi: «Co ty tutaj robisz?!» Przekonał mnie, bym startował do szkoły o profilu plastycznym. Poszedłem za jego radą i w rok później przyjęto mnie do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu...

— Nie urodził się Pan w Mielcu?

— Urodziłem się w 1942 roku we Lwowie. Ofensywa 1944 roku rzuciła nas w okolice Mielca. Mój ojciec, z wykształcenia prawnik, był we Lwowie dyrektorem poczty. Tu zresztą długo pracował również po wojnie jako naczelnik Urzędu Pocztowo-Telekomunikacyjnego.

— A wracając do szkoły w Jarosławiu?!

— Liceum plastyczne w Jarosławiu cieszyło się wówczas dużym uznaniem i nazywano je wręcz «małą akademią». Byłem najpierw w pracowni malarstwa profesora Wiktora Śliwińskiego, a później — bardziej zafascynowany grafiką — w pracowni grafiki profesora Edwarda Kieferlinga. Miałem tam opinię ucznia bardzo dobrego z rysunku, a moje prace brały udział w różnych wystawach, organizowanych przez tę szkołę.

— Po maturze próbował Pan swoich sił w Krakowie?

— Zostałem przyjęty do Akademii Sztuk Pięknych, gdzie wysoko oceniono moje rysunki, ale studiów nie podjąłem ze względu na trudną sytuację rodzinną. Startowałem również na WSP w Rzeszowie, gdzie także zostałem przyjęty, ale kłopoty rodzinne zaważyły. Ostatecznie podjąłem pracę w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL Mielec w charakterze plastyka. Był już 1964 rok. Muszę rzec, że pracowałem w różnych działach tego przedsiębiorstwa, a przez jakiś czas również poza nim — w Miejskim Handlu Detalicznym — potem także w biurze eksportu WSK w dziale reklamy. Wszędzie wysoko oceniano mnie jako plastyka. Podejmowałem się trudnych zadań — m. in. — rysowałem do katalogu w perspektywie zbieżnej silnik Leylanda. Jestem autorem — jako stylista — karoserii Melexa w wersji city car. Pracując w sekcji katalogowej tworzyłem dokładne rysunki prawie wszystkich samolotów, produkowanych w przedsiębiorstwie, jak również rysunki ich części.

— W 1983 roku definitywnie odszedł Pan z przedsiębiorstwa, przechodząc na swoje?

— Utworzyłem własną pracownię plastyczną, działającą przy Cechu Rzemiosł Różnych w Mielcu i zająłem się najróżniejszymi formami — od plastyki użytkowej po dzieła artystyczne.

— Podejmując pracę w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego, związał się Pan — m.in. — z «Głosem Załogi»?

— Przez wiele, wiele lat zamieszczałem w tym tygodniku swoje rysunki. Pojawiały się one także w innych pismach — w «Prometeju», w «Nowinach Rzeszowskich», a nawet w «Trybunie Ludu» i w «Szpilkach».

— A działalność sensu stricte artystyczna?

— To był jakby drugi nurt mojego zaangażowania, z którego nigdy nie zrezygnowałem po ukończeniu PLSP w Jarosławiu. To było coś jak oddychanie. Tworzyłem, tworzyłem, tworzyłem... Jeśli chodzi o techniki, to za młodu uwielbiałem linoryt, drzeworyt i litografię. Pociągały mnie również pastele i akwarele. Robiłem całe cykle tematyczne, m. in. - poświęcone architekturze, na przykład Lwowa, który odwiedziłem w latach osiemdziesiątych, czy Mielca i Sandomierza. Moją pasją był i jest pejzaż. Uwielbiałem rysować i malować drzewa. Jeśli chodzi o tematykę religijną, to chętnie tworzyłem ikony. Przez te lata powstały setki rysunków i obrazów. Przeważnie je rozdawałem, więc rozchodziły się po kraju, trafiając również za granicę — do Niemiec czy USA.

— Ciekawym epizodem w Pańskim życiu był trzymiesięczny pobyt w Wiedniu?

— Malowałem zabytki tego pięknego miasta nad Dunajem. Obrazy, które tam powstawały, trafiały od razu do galerii mojego marszanda, gdzie były sprzedawane turystom. Tworzyłem tam ponadto projekty szkła artystycznego dla jednej z podwiedeńskich hut szkła.

— W Mielcu był Pan — naturalnie — związany z Towarzystwem Miłośników Ziemi Mieleckiej?

— Owszem, i wystawiałem moje prace w «Jadernówce». Trafiały one również na inne wystawy mieleckie, były ponadto pokazywane w Rzeszowie, Leżajsku, Opolu, Krakowie i w innych ośrodkach...

— Warto przypomnieć, że został Pan ostatnio wyróżniony w konkursie Urzędu Miasta Mielca na logo wjazdowe...

— Bardzo się tym ucieszyłem. Zaproponowałem rozwiązanie proste od strony graficznej, proste konstrukcyjnie, a jednocześnie bardzo czytelne!

— Plany na najbliższą przyszłość?

— Marzy mi się wydanie niewielkiego albumu lub zeszytu z cyklem pasteli, ukazujących Mielec i jego okolice.

— Dziękuję za rozmowę!