Kroczyć własną drogą artystyczną...
Z Marią Zapolską, artystą malarzem z Przecławia, rozmawia Edward Guziakiewicz
— Mieszka Pani w Przecławiu od dwudziestu ośmiu lat.
— Owszem, osiadłam w tym miasteczku, ale nie jestem z tych stron. Urodziłam się we Lwowie, a dzieciństwo i młodość spędziłam w Przemyślu i dlatego jestem sentymentalnie związana z tym ostatnim miastem. Chodzi wciąż za mną jego urok. W Przemyślu ukończyłam szkołę powszechną, a następnie gimnazjum i liceum. Właśnie tam, w latach szkolnych, rozpoczęła się moja — nieśmiała jeszcze wtedy — przygoda ze sztuką. Głównie była to przygoda z rysunkiem. W Przemyślu działał wówczas znany malarz, Marian Stroński, który studia artystyczne ukończył w Paryżu. A dla osób zafascynowanych sztuką, i dla młodszych, i dla starszych, prowadził w tym mieście kółko artystyczne. Wraz z innymi brałam udział w spotkaniach z nim przez okrągły rok, a wyniosłam z nich przede wszystkim znajomość fachowych podstaw rysunku. Po ukończeniu szkoły średniej studiowałam zaocznie na Akademii Rolniczej w Lublinie, a z racji studiów właściwie już potem przez całe życie byłam związana zawodowo z instytucjami, zajmującymi się rolnictwem, najpierw w Przemyślu, potem w Rzeszowie, i wreszcie w Przecławiu.
— Ta praca pozwalała Pani wszakże na angażowanie się w różne przedsięwzięcia plastyczne.
— Były dawniej w modzie rozmaite pokazy rolnicze i inne imprezy, promujące rolnictwo. Stanowiły one dla mnie zwykle okazje, bym mogła popisać się moimi uzdolnieniami artystycznymi i podzielić się wrażliwością estetyczną. Chętnie się w nie włączałam. Z reguły gorliwie zajmowałam się oprawą plastyczną i dekoracjami ekspozycji i pokazów, i — jak muszę przyznać — związane z tym prace zawsze sprawiały mi przyjemność. Intrygowało mnie i ciekawiło wszakże malarstwo! Początkowo jednak lękałam się trochę techniki olejnej i odważnego podejmowania własnych tematów malarskich. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, zafascynowana twórczością malarzy okresu Młodej Polski, na małych plakietkach kopiowałam — przy użyciu pasteli pompejańskich — między innymi śliczne dziecięce główki Wyspiańskiego i portrety Witkiewicza. Moje własne pomysły zaczęłam wszakże urzeczywistniać dopiero wtedy, kiedy związałam się z Klubem Środowisk Twórczych TMZM, a więc mniej więcej w połowie lat osiemdziesiątych.
— Od lat szkolnych interesowała się Pani historią sztuki i literaturą, dotyczącą malarstwa.
— Gromadziłam albumy malarzy polskich i zagranicznych, widokówki składanki z reprodukcjami wielkich mistrzów, a także pozycje biograficzne, dotyczące wybitnych twórców. Jeśli chodzi o te ostatnie, ogromny wpływ na mnie wywarły zwłaszcza dwa dzieła: Irving Stone, «Pasja życia» o van Goghu, oraz Pierre Sichel «Modigliani»...
— Jakie kierunki w sztuce są Pani najbliższe?
— Oczywiście, impresjonizm: Vincent van Gogh, Claude Monet, Camille Pissarro... Kubizm i Pablo Picasso — z postaciami przypominającymi proste figury geometryczne — raczej mi nie odpowiadali. Próbowałam naśladować unistów, posługując się techniką nakładania barwnych plam — i jak muszę wyznać ta technika fascynuje mnie do dzisiaj. W tym kontekście wypada mi wspomnieć mieleckiego malarza artystę i dyrektora Muzeum Regionalnego w jednej osobie, pana Henryka Momota, postimpresjonistę. Sama wiele mu zawdzięczam, jeśli chodzi o wspomnianą wyżej technikę. Był do mnie bardzo życzliwie nastawiony i odnosił się z dużym uznaniem do tych moich prac, które uważał za najlepsze.
— Wystawiać Pani zaczęła w połowie lat osiemdziesiątych?
— Moje prace malarskie brały udział we wszystkich dorocznych wystawach zbiorowych w «Jadernówce», począwszy od 1986 roku. Wyjątkowo, w bieżącym roku, nic mojego tam się nie znalazło. Wystawiałam ponadto w SOKiS w Chorzelowie, dwukrotnie w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie. Tu, w Przecławiu, miały miejsce moje trzy wystawy indywidualne. Brałam ponadto udział jeszcze w kilku innych wystawach okolicznościowych.
— Plenery?!
— Z przyjemnością uczestniczyłam w plenerach, organizowanych przez Klub Środowisk Twórczych TMZM. Ciepło wspominam też wszystkie — i ten w Rzemieniu, w Kolbuszowej, w Mielcu, w Kamiannej, i te w innych miejscowościach. Muszę podkreślić, iż w mym odczuciu — mam tu na myśli lata osiemdziesiąte i początek dziewięćdziesiątych — plenery bardzo silnie integrowały mieleckie środowisko artystyczne i stwarzały nieomal rodzinną atmosferę. Czasy się jednak zmieniają, wciąż idzie nowe, przybyło ostatnio wielu młodych i ambitnych malarzy — i teraz oni wiodą prym i decydują o obliczu tego środowiska. Malarze starszego pokolenia znaleźli się chyba troszeczkę na uboczu...
— Ceni sobie Pani bardzo to, co można nazwać indywidualizmem w sztuce!
— Uważam, że każdy twórca powinien kroczyć własną drogą artystyczną i nie zbaczać z niej, ulegając chwilowym modom czy kaprysom otoczenia. Doceniam wartość swobody twórczej, a nawet potrzebę pewnego buntu. Raczej niechętnie maluję na zamówienie, a jeżeli chodzi o dobór tematu czy kryteria oceny dzieła, kieruję się zazwyczaj tym, czego doświadczam w sobie — tym, co mi «w duszy gra»...
— Dziękuję za rozmowę!
Menu
» Strona główna» Informacje
» Tom I
» Tom II
» Do autora
Artyści
» Jan Brożyna» Jan Cichoń
» K. Gargas-Gąsiewska
» Urszula Kapuścińska
» Wojciech Kaszub
» Alicja Korzeniewska
» Maria Kozak-Ciemięga
» Krzysztof Krawiec
» Rafał Krużel
» Anna Kuźniar
» Maciej Mazur
» Stanisław Mityk
» Ryszard Mleczko
» Witold Oczoś
» Józef Piecuch
» Piotr Pszeniczny
» Lech B. Szczurka
» Adolf Talarek
» Małgorzata Wiech
» Maria Zapolska