G

RALIŚMY w brydża, Rosemary, ja, genetyczka Catherine i biolog Bradley. Trudno mi się było skupić, bo myślami byłem w kurorcie nad brzegiem morza przy ślicznych Polinezyjkach, które tam na mnie czekały. Dlatego ucieszyłem się, gdy pojawił się Adam Cox. Odwołał mnie do pracowni, w której kilku specjalistów rozszyfrowywało zaporę, stworzoną przez tutejszych gospodarzy. Chciał mi pokazać, do czego doszli.

— Udało nam się skopiować to cudo — jego oczy świeciły się z zadowolenia. — Poszło w trymiga. Ale nie w tym rzecz. Okazało się, że jest sposób, by przebić się przez pole siłowe.

Na stole do eksperymentów spoczywał moduł z zasilaniem, a obok niego znajdowało się kilka innych urządzeń. Zgodnie z tym, co znaczyło się na ekranach, powyżej niego wyrastała wygenerowana przeszkoda. Była niewidoczna i Adam zachęcił mnie, bym wyciągnął rękę i się upewnił, że naprawdę ja stworzyli. Faktycznie, niby-murek stawiał mi opór. Obmacałem go z obu stron. Gruby na jakieś dziesięć centymetrów, miał około metra szerokości i wysokości.

— Zgadza się — mruknąłem.

— A teraz popatrz! — Adam założył niewygodną rękawicę, podpiętą do zasilacza. Podsunął mi ją przed nos. — Jest pokryta cienką warstwą takiego samego pola siłowego — wyjaśnił.

Astrofizyk i informatycy w milczeniu przyglądali się demonstracji.

Cox zbliżył rękę do wygenerowanej przeszkody, miękko się przez nią przebił i wystawił dłoń z drugiej strony. Widziałem to wszystko na monitorach, które pokazywały, jak pole siłowe ugina się i ustępuje.

Poruszył palcami.

— Nie przywitasz się? — zażartował.

Kiedy cofnął rękę, otwór zniknął, a niby-murek wrócił do pierwotnej postaci.

— Rewelacja! — cmoknąłem. — Niesamowicie szybko wam poszło. Prawdziwa magia!

— To jeszcze nie koniec — Adam zdjął rękawicę. — Kolejny eksperyment czeka nas na zewnątrz. Na skraju dżungli. Ktoś z naszych założy kombinezon pokryty polem siłowym i spróbuje przejść przez tarczę ochronną na drugą stronę.

— Radzicie sobie — pochwaliłem Adama za pomysłowość. — Tak trzymać! — A potem mnie olśniło. — Chcecie stworzyć pole siłowe wokół Demostenesa?

Cox skinął głową.

— Może się uda.

Wróciłem do żony i jej towarzystwa. Nie udało im się w międzyczasie znaleźć czwartego do brydża, więc ucieszyli się, że znowu się pojawiłem. Graliśmy do kolacji, a potem udało mi się namówić Rosemary na spacer skuterem powietrznym wokół statku. Było pięknie. Zachodzące słońce oblewało dżunglę złotem i czerwienią. Zabłysnął księżyc, nieco mniejszy niż ten na Ziemi.

Zakończyliśmy spacer w romantycznym nastroju. Jednak Rosemary nie dała się nabrać na moje miłosne manewry.

— Po co zabrałeś z magazynu kuchennego tyle czekolad? — zapytała, gdy znaleźliśmy się w naszej kabinie. — Pewnie z dziesięć? Myślałeś o mnie?

Moje brwi powędrowały wysoko.

— A ty skąd to wiesz? — zdziwiłem się. Poczułem, że znalazłem się pod ścianą straceń.

— Aleś ty naiwny, Harry. Przecież spiżarnie są ostatnim miejscem, w którym nie umieszczono by kamer — spokojnie wyjaśniła. — Mów, na co ci te czekolady? Są dla mnie? Chcesz mi nimi płacić za seks? — zażartowała.

Pomyślałem, że się nie ugnę, jednak byłem na spalonej pozycji i nie mogłem nic wskórać. Oddałem jej te czekolady. Inaczej nie uwierzyłaby, że nie są mi do niczego potrzebne. (...)