Tytułem wprowadzenia

BOHATEREM tej mikropowieści jest przystosowany do zadań specjalnych inteligentny android, mający za sobą osiem udanych misji w kosmosie. Trafia na Ziemię w towarzystwie przydzielonej mu do pomocy ślicznej wojowniczki Kasandry. Tu zaś odkrywa, że jest ona kobietą z niezwykłym, wręcz szokującym temperamentem.

DZIEWIĄTA misja nie jest trudna, tym niemniej sprawy wymykają się mu spod kontroli, a wskutek nieobliczalnych zachowań mieszającej mu szyki ekscentrycznej partnerki nałożone na niego zadanie staje się prawie niewykonalne. Czy Apollo zdoła okiełznać Kasandrę i wymóc na niej współpracę? Czy poradzi sobie ze zleceniem? Co kryje się za nie pozbawionymi akcentów humorystycznych kłopotami, które go spotykają? I kto naprawdę rzuca mu kłody pod nogi?

PRZYBYLI z kosmosu bohaterowie tej mikropowieści działają w systemie, który przypomina grę komputerową. Akcja niższego poziomu jest monitorowana z wyższego poziomu. Po zdobyciu odpowiedniej ilości punktów gracze są nagradzani, zyskując większe uprawnienia. Na drugim poziomie w Galaktyce Andromedy główny bohater, cyborg, w przeszłości na Ziemi dzielny król Aleksander Macedoński, spotyka — m.in. — androida, który wcielił się w starożytności w postać faraona Ramzesa Wielkiego. Ten gotuje się już do przejścia na poziom trzeci.

Prezentowany tu we fragmentach utwór o objętości ok. 80 ss. znorm. mpsu autor ukończył w lutym 2011 r.


Zobacz w księgarni

PDF • ePUB • Mobi


Początek mikropowieści

WYRAFINOWANA aparatura sklonowała zmysłową wojowniczkę aż w trzech egzemplarzach, posypało się z istnego rogu obfitości, więc dwie zachwycające młódki z tej niespodziewanej serii — jako zbędne — musiały trafić do pieca krematoryjnego. Nieogarniony system po swojemu korygował błędy, które popełnił ktoś mi nieznany. W najbliższym hibernatorze spał trzeci klon. Ostatnia kopia się ostała.

Stałem w nabożnym skupieniu, nie naruszając sakralnej ciszy stworzenia. Zachłannie wpatrywałem się w ujmującą gładką twarz, łabędzią szyję, kształtne ramiona i cudowne piersi. Pierwszy raz miałem do czynienia z innym androidem, a do tego płci żeńskiej.

Ogromny owalny iluminator dawał widok na okrytą płaszczem atmosfery planetę i poznaczony śladami uderzeń meteorów surowy księżyc. Za pancerną ścianą pieca huczało i strzelało, jakby miało roznieść generator na strzępy, co dowodziło, że niszczone żeńskie klony dobrze wyposażono pod względem militarnym. Sam też nie mogłem narzekać na zabezpieczenia. W przypadku krańcowego niepowodzenia akcji i konieczności zatarcia wszystkich śladów byłem w stanie zniszczyć cały glob. Na szczęście, nigdy tak się nie skompromitowałem. Radziłem sobie i nie musiałem uciekać się do środków nadzwyczajnych.

Byłem terminatorem, dzieckiem wysoko rozwiniętej protetyki i inżynierii genetycznej, cyborgiem do zadań specjalnych, wielofunkcyjną samoistną świadomością, zdolną do licznych wcieleń i otrzymującą przed każdą misją genetycznie nowe ciało, ale nie wiedziałem, komu zawdzięczam istnienie. Nie znałem mocodawców, mimo że wiązały mnie z nimi śluby bezwzględnego posłuszeństwa. Budzono mnie co pewien czas, pozostawiając mi świetlaną pamięć poprzednich udanych akcji na gwieździstych szlakach i wyznaczając nowe zadania. Ta sama masywna kulista baza, z zewnątrz niewidoczna, ten sam generator, lecz za każdym razem dojmująco inna rasa w kosmosie... (...)