Tytułem wprowadzenia
TA MIKROPOWIEŚĆ przenosi czytelnika w daleką przyszłość — do czasów zaawansowanej kolonizacji Układu Słonecznego. Akcja utworu toczy się w ponurym więzieniu o zaostrzonym rygorze na Europie, jednym z czterech dużych księżyców Jowisza. Trwają tam zakrojone na ogromną skalę prace adaptacyjne — z myślą o potrzebach przyszłych mieszkańców tego satelity. Warunki życia są jeszcze surowe.
Główna bohaterka, Gina, dostaje się za te rogatki cywilizacji, skazana bezlitosnym wyrokiem sądowym. Trafia na samo dno. Żeby przetrwać w zmaganiach z losem, musi zdecydować się na więzienną prostytucję. Jednak to tylko połowa prawdy. W rzeczywistości przybywa tam z odległej Ziemi ze ściśle tajną misją. I przybywa nie sama, chociaż o tym nie wie.
Autor zaczął pisać mikropowieść we wrześniu 2005 roku, zamieszczając jej kolejne odcinki w sieci. Ukończył ją w lutym 2006 roku. W tym serwisie zainteresowani internauci mogli śledzić postępy prac nad tekstem, a poszczególne fragmenty były datowane...
Utwór należy do prezentowanej w Internecie serii «Przyloty na Ziemię», na którą już wcześniej składało się pięć sieciowych tytułów sf: «Afrodyta», «Banita», «Ekscytoza», «Przerwany lot» i «Genesis».
Zobacz w księgarni
PDF • ePUB • Mobi
SF
MISJA: EUROPA
Początek mikropowieści
TO MIEJSCE wywoływało nie najlepsze wrażenie. Niepewny wzrok Toma ślizgał się po ponurym niebie w poszukiwaniu choćby skrawka błękitu. Nic z tego! Krążący wokół olbrzymiego Jowisza posępny księżyc nie gwarantował nikomu lirycznych uniesień i wzruszeń, a tylko kiep szukałby na nim natchnienia. Romantyczny twórca nie znalazłby tu inspiracji.
— Uf! — odsapnął osiłek, zezując na wlokącego się za nim brata. — Co za ohyda? Tak spartaczonego sklepienia niebieskiego nigdy nie oglądałem. Co za debil tu się popisywał?
— A czego się spodziewałeś? To rogatki cywilizacji. Świat kończy się na tym zadupiu — miauknął z żalem tamten. — Załatwili nas na amen...
Schodzący za nimi po trapie niespokojnie mrużyli oczy lub nerwowo mrugali powiekami. Krążownik wypluł ze swego wnętrza całą dziewiątkę. Dopiero teraz dotarło do nich, że trafili na samo dno piekła. W brudnozielonej atmosferze Europy było coś niepokojącego i drażniącego. Wydawało się, że to złośliwy kosmiczny gigant przepuszczał światło przez olbrzymi pojemnik z szamponem ze zgniłych jabłek. Niedomyte były wpadające w nijaką szarość obłoki, a porterowe w kolorze chmury stwarzały wrażenie, jakby miały lunąć nieświeżym deszczem. Ci, którzy złowrogo przyglądali się ich przybyciu, mieli na oczach dziwaczne, mało estetyczne filtry. To ich ponoć ratowało przed obłędem. (...)