Tytułem wprowadzenia

NIE WARTO rzucać na szalę własnego życia tylko po to, żeby uratować burego kota, żywą maskotkę stacji kosmicznej. Przekonuje się o tym pilot międzyplanetarny, William Smith, bohater mikropowieści, której pełna niespodzianek akcja toczy się na orbicie odległego o przeszło 500 lat świetlnych olbrzymiego słońca, mającego właśnie wejść w stadium supernowej. Tuż przed wybuchem feralnej gwiazdy naukowcy i technicy porzucają stację kosmiczną, odlatując w stronę Układu Słonecznego. Wszyscy z wyjątkiem głównego bohatera, gdyż temu dziwnym trafem nie udaje się zaokrętować. Zostaje sam w opuszczonej przez wszystkich bazie, skazany tylko na siebie. Czy wyjdzie z tego cało? Jak się czytelnik przekona, uratuje się, choć nie bez pomocy tajemniczych obcych, zagadkowych Enbargonów.


JEST TO mikropowieść sf z serii «Przyloty na Ziemię», obejmującej obecnie dziewięć dużych utworów, od «Afrodyty» po «Kasandrę». Pisząc ten utwór, autor nie postawił kropki nad i. Mikropowieść «Supernowa» znalazła bowiem ciąg dalszy w powieści «Enbargonki». Cudem uratowany główny bohater przeżywa w tej powieści kolejne intrygujące przygody. Po powrocie na Ziemię zostanie bowiem znowu wysłany w kosmos, tym razem dużo dalej, bowiem do Galaktyki Trójkąta. Jego losy jeszcze bardziej splotą się z losami kosmitów. Stanie się on zależny od ich nieodgadnionych planów.


SF

SUPERNOWA



Zobacz w księgarni

PDF • ePUB • Mobi


Początek mikropowieści

MONOTONNY głos Jill, uparcie powtarzającej tę samą frazę, sprawił, że otworzyłem oczy. Otaczał mnie półmrok. Próbowałem się poderwać, ale świat wokół niebezpiecznie zawirował. Bezsilnie osunąłem się na kratowany podest. Męczyły mnie mdłości. Obmacałem palcami czoło, odkrywając guz wielkości śliwki. Przede mną w słabym świetle z przełazu znaczyła się biegnąca w dół ściana utworzona ze spojonych nitami metalowych płyt. W ciemności nikły rozlokowane niżej urządzenia. Wracała mi pamięć.

— Ginger! — rozpaczliwie wybełkotałem.

Wiedziałem, co się stało. Usiłowałem złapać burawego kocura, maskotkę stacji i zabrać go na gotujący się do startu statek kosmiczny. Zwierzak nie przeżyłby w mającej ulec zniszczeniu stacji solarnej. Zwykle przybiegał z wyciągniętym do góry ogonem, licząc na koci przysmak z mej kieszeni, tym razem jednak okazał jawne lekceważenie. Posuwałem się jego tropem niespokojny i rozdrażniony, bo do odlotu zostały nieledwie dwa kwadranse. No i doigrałem się. Wyrżnąłem głową we framugę niskiego przełazu. Straciłem równowagę i spadłem na krużganek. Zawisłem nad przepaścią.

Nie zważając na mdłości, znowu się uniosłem i z niepokojem wsłuchałem w przytłumiony głos Jill dobiegający z korytarza. Wywnioskowałem ze strachem, że na jakiś czas straciłem przytomność. Wolałem nie wiedzieć, na ile. Bolał stłuczony łokieć.

— Siedemdziesiąt pięć minut do anihilacji stacji — skandował komputer, który wyposażono w całkiem miły żeński głos.

— To niemożliwe — szepnąłem ze zgrozą, pojmując, że doszło do najgorszego. Ogarnęła mnie trwoga. — Odlecieli beze mnie? — szczęknąłem zębami. — Jakim cudem?

Uzmysłowiłem sobie, że w tym sektorze nie ma czujników wykrywających organizmy żywe. Nikt się tu nigdy nie kręcił. Co za pech! Centralny komputer zatem nie wiedział, że w bazie pozostał jeden członek załogi. To szokujące odkrycie poderwało mnie na nogi. Miałem nóż na gardle. Nerwowo usiłowałem się wydostać. Złapałem się poręczy i wspiąłem jak pijany po szczeblach stalowej drabinki. Ból głowy nie ustępował. Pochylony w przełazie, z trudem osiągnąłem korytarz.

Wszystkowidząca Jill od razu to odnotowała.

— Na trzecim poziomie zlokalizowałam żywy obiekt, odliczanie wstrzymane — poinformowała beznamiętnym głosem.

Powtórzyła tę kwestię jeszcze kilka razy i zamilkła.

— Jill! — charknąłem. — Gdzie są pozostali? Wystartowali beze mnie?

Zastanawiała się, jakby miała wątpliwości, czy w ogóle powinna ze mną rozmawiać. A przecież byłem człowiekiem, nie szczurem.

— Brak identyfikacji. Zaloguj się do systemu! — odpowiedziała z właściwą maszynie impertynencją.

Dotoczyłem się do ściennego terminala i drżącą ręką wpisałem kod dostępu. Pamiętałem te cyfry, więc na szczęście nie miałem objawów amnezji. Skaner potwierdził rozpoznanie, zatem centralny komputer nie miał już wątpliwości, z kim rozmawia.

— Załoga opuściła bazę — z niezmąconym spokojem objaśniła Jill. — Statek powrotny osiemnaście godzin temu odleciał w stronę Układu Słonecznego.

Zatkało mnie na amen.

— Boże, tyle leżałem w tej dziurze? Nie zauważyli dranie, że jednego brakuje? Ktoś za to beknie — wycedziłem rozzłoszczony, zaciskając w gniewie pięści. — Tak mnie zignorować?

Nie zaciekawił jej ten temat. Nie oceniała zdarzeń w kategoriach prawnych i moralnych.

— Powinieneś bezzwłocznie udać się do ambulatorium — orzekła z niby to matczyną troską. — Masz objawy wstrząsu mózgu — postawiła bez ogródek diagnozę. (...)


SF

SUPERNOWA