Jeśli uważnie porówna się obecne młode pokolenie, które stopniowo wkracza w dojrzałe życie, niosąc ze sobą fascynację nowymi falami muzyki, Internetem i światem gier komputerowych, z innymi młodymi generacjami, na przykład ukazaną w powieści „Kolumbowie — rocznik 20” Romana Bratnego, dostrzeże się liczne cechy wspólne. Wbrew pozorom jest to najzupełniej zrozumiałe. Konstytutywne przymioty młodego człowieka — mimo upływu czasu — są bowiem raczej stałe i wiążą się z naturalnymi procesami rozwojowymi, cechującymi nieomal odwiecznie gatunek Homo sapiens. Takie same w zamierzchłych czasach, w dobie antyku, w średniowieczu, jak i współcześnie, na progu XXI wieku, sprawiają, że nastolatek jest postrzegany podobnie. Niejako programowo żywiołowo afirmuje świat, zachwycając się tym, co poznaje, a jednocześnie pozostaje w konflikcie z ludźmi dorosłymi i w jesieni życia. Te dwie cechy — fascynacja i konflikt — rzucają się najbardziej w oczy i można wyrazić przekonanie, że przynależą one jakoś do fenomenologicznego opisu nastolatka. W każdej epoce historycznej można rozpoznać młodego człowieka, odwołując się do obu tych wyróżników, stanowiących swego rodzaju różnicę gatunkową, niezbędną przy konstruowaniu klasycznej definicji młodości. Już na tabliczkach glinianych pisano o napięciach międzypokoleniowych, a autorzy klinowych notatek i tekstów o młodzieży mieli — podobnie jak i współcześni — skłonność do przejaskrawiania waśni i sprzeczności między „krnąbrną i leniwą” młodzieżą a „pracowitymi, uczciwymi i mądrymi” dorosłymi. Te antagonizmy będą zapewne opisywać również autorzy za kilka stuleci, uznając, że to, co postrzegają, jest jedynie słuszne, wielce trafne i wysoce odkrywcze.
Oczywiście, obok wspomnianych cech wspólnych dostrzec można także liczne różnice. Mają one podłoże historyczne. Każde nowe pokolenie ludzi młodych wyrasta bowiem w nieco innych warunkach kulturowych, społecznych, politycznych i ekonomicznych. Zmieniają się środki, którymi dysponują młodzi, dorastając, ucząc się, bawiąc i pracując, a widziany przez ich pryzmat nastolatek może się wydawać każdorazowo zaskakująco niestereotypowy. Ponad trzydzieści lat temu, w dobie niekwestionowanego triumfu chłopaków z „The Beatles”, gorszył dorosłych, nosząc długie włosy, rozszerzane dołem spodnie i słuchając hałaśliwej muzyki bitowej. Dzisiaj jego rówieśnicy rozbijają się na harleyach i hondach, szokują fryzurami i modą, o jakich kiedyś nikomu nawet się nie śniło, mają łatwy dostęp do narkotyków, do najnowszych technologii i do tych samych, co dorośli, źródeł informacji. Przy czym z tych ostatnich — co tu dużo mówić — niekiedy znacznie sprawniej niż oni korzystają (przykładem jest Internet).
Kościół ma obowiązek głosić Ewangelię w każdej epoce — bez względu na to, jaka ona jest, i bez względu na to, jak ją oceniają popularni moraliści i mentorzy, modni publicyści i uznani pisarze. Ma słowo Boże kierować do każdego pokolenia — zgodnie z wolą Boga, który „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2, 4). Proklamujący Ewangelię nie mogą zatem odwracać się od współczesnego i może nieco w ich ocenie zbzikowanego nastolatka ani popadać w frustracje z tego powodu, że bardzo różni się on od swego rówieśnika sprzed kilku dziesięcioleci. Niestety, grozi im zawsze ryzyko nieuważnego wylania dziecka z kąpielą. Mimowolnie mogą uznać, że pewne środowiska, szczególnie grupujące młodzież z marginesu przestępczego, narkomanów czy chorych na AIDS, są jakby z natury rzeczy „poza Kościołem” (extra ecclesia) i że w związku z tym nie ma obowiązku podejmowania w ich obrębie wysiłku ewangelizacji. Duchowni i świeccy katecheci powinni dostrzegać tworzone ad hoc przez nastolatków specyficzne tereny misyjne, swoiste białe plamy na mapie współczesnego świata, zachowywać wrażliwość na ducha zmian i uwzględniać w nauczaniu nowe realia historyczno-kulturowe. Przywoływany tutaj i raczej oczywisty postulat duszpasterski wiąże się z zadaniem adaptacji, które z historycznego punktu widzenia biorąc nigdy chrześcijańskiej wspólnocie wiary nie było obce. Zadanie to pojawiało się przed Kościołem w przeszłości wielokrotnie, zaznaczając się z mniejszą lub większą mocą, zależnie od potrzeb kolejnych epok dziejowych. Jako jeden z pierwszych zetknął się z nim już św. Paweł, przemawiający do pogańskich słuchaczy na Areopagu, gdzie nie został zrozumiany (por. Dz 17, 16-34). Przekonał się tam, że rdzennie judaistyczny obraz zmartwychwstania umarłych zupełnie nie trafia do Greków, nawykłych do myśli Platona. Zgodnie z ich sposobem pojmowania ciało było więzieniem nieśmiertelnej duszy, więc ożywianie go na powrót wydawało się absurdem. Wspomniana potrzeba adaptacji orędzia wiary — choć nie zawsze się o tym pamięta — zaznacza się również obecnie, a najlepiej ją widać, jeżeli obserwuje się z uwagą kilkunastolatków. Przy obecnym szybkim tempie przemian — czy się tego chce, czy nie — należą oni już do innej niż ich rodzice epoki; epoki, do której dorośli z konieczności muszą budować mosty, czy niemalże odkrywać ją jak dawni podróżnicy zamorskie kontynenty.
Dwudziesty wiek, pełen wstrząsów i zawirowań, a zwłaszcza dwóch wielkich wojen światowych, które wymusiły szybki postęp technologii, wywołał głębokie zmiany w mentalności. Tempo przeobrażeń jest faktycznie ogromne i świat wydaje się przypominać rozpędzony pociąg, który nie może nigdzie się zatrzymać, ponieważ maszynista utracił kontrolę nad sterującym nim komputerem. Młode pokolenie, z natury otwarte na to, co nowe i czego jeszcze nie było, dobrze się czuje, zanurzone w tej heraklitańskiej rzece. Ale też właśnie ono jest zawsze najlepszym papierkiem lakmusowym przemian — i można je rozpoznawać i analizować, przyglądając się z uwagą jego niestałemu, a zarazem cieszącemu się swoistą kolorystyką obliczu. W przeciwieństwie do ludzi dorosłych, którzy oglądają się za siebie, wracając myślami do tego, co już przeżyli, nastolatki z reguły ufają przemianom i odbierają je zdecydowanie pozytywnie. Bez trudu asymilują proponowane im nowości i nieomal zachłystują się nimi jak świeżym powietrzem w lesie lub w górach.
Refleksja nad młodym pokoleniem może i powinna być zatem łączona przez teologów z namysłem nad „znakami czasu”, czyli liczącymi się punktami odniesienia dla Kościoła, stojącego przed wymaganiami dialogu ze współczesnym światem. Współczesny nastolatek, żywa busola przemian, może budzić autentyczne zdumienie w rozmaitych środowiskach eklezjalnych i wspólnotach wiary. Jest hałaśliwy i rozkrzyczany, chętnie manifestuje swą odrębność i podkreśla, że różni się od dorosłych także poprzez sposoby przeżywania religijnego albo jego kontestacji. Reprezentuje przecież mentalność nie tej epoki, która właśnie przemija, ale tej, która nadchodzi. Papież Jan Paweł II nie kryje tego, że rozumie i akceptuje tę naturalną u nastolatków tendencję do wybiegania w przyszłość i zarazem podkreślania własnej wyjątkowości. „W Was jest nadzieja — pisze w liście apostolskim „Do młodych całego świata” — ponieważ Wy należycie do przyszłości, a zarazem przyszłość do Was należy” (1). Nadzieja, pojmowana jako zarazem cnota „ludzka” i „chrześcijańska”, jest szczególnym przywilejem młodości. Teolog, pytający więc o Kościół jutra, a jednocześnie odwołujący się z powagą do metody postępowania naukowego, streszczającej się w trzech słowach: „widzieć — ocenić — działać”, powinien zatrzymywać się często przy młodym pokoleniu, przy czym takim, jakim ono naprawdę jest, i uznawać, że może ono stanowić ważne źródło jego wiedzy (czy nawet swoiste miejsce teologiczne).
Jest niezmiernie ważne, aby teologiczne spojrzenie na młode pokolenie nie było spłaszczone i zubożone. Różne koła, kręgi i grupy młodzieżowe bywały wielokrotnie przedmiotem badań, a opracowań ukazujących to, jakie jest naprawdę młode pokolenie, nigdy nie brakowało. Chyba zbyt często jednak zaznaczała się w publikowanych materiałach typowa dla wielu dorosłych skłonność do deprecjonowania przymiotów młodości. Gdy śledzi się wyniki wspartych aparatem naukowym ustaleń z ostatnich dziesięcioleci, odnosi się — niestety — nieodparte wrażenie, że zadaniem pewnej części przedstawicieli wiedzy było przede wszystkim szukanie przejawów zła, od którego należałoby się odgrodzić. Tymczasem obecna młodzież nie jest wcale ani gorsza, ani lepsza od tamtej, którą opisywano przed kilkudziesięciu laty i z którą identyfikują się dzisiaj pięćdziesięcioletni czy sześćdziesięcioletni mentorzy. Podobnie sformułowaną i uogólnioną tezę należało by odnieść do całej cywilizacji zachodniej i procesów, widocznych w obrębie tzw. bogatej północy. Oczywiście, rzucają się ostro w oczy liczne przejawy zła, szerzące się obszary nędzy, nowe konflikty zbrojne, zakrojony na szeroką skalę handel ludźmi, bronią i narkotykami czy terroryzm, ale też towarzyszą im — mniej może widoczne — przejawy dobra i działania łaski Bożej. Papież Jan Paweł II trafnie wskazuje na występowanie tzw. struktur grzechu, ale aby obraz zachodnich społeczności był do końca przejrzysty, trzeba umieć uchwycić — przez analogię — również struktury dobra. Postęp ludów, dokonujący się na planecie, jest przecież postrzegany w encyklikach społecznych kolejnych papieży jako zjawisko obiecujące i w swych zasadniczych rysach pozytywne.
Spojrzenie na młodzież, która jest — biorąc globalnie — dosyć wdzięcznym podmiotem receptywnym przepowiadania Kościoła, powinno być zatem w miarę szerokie i pozbawione uprzedzeń. To prawda, że nie jest łatwo dotrzeć do duszy nastolatka — kosztownej perły, ukrytej w twardej skorupie małża. Ceniąc swą odrębność, młodzi ludzie usiłują bowiem przeżywać życie po swojemu. Odgradzają się od dorosłych i spędzają wspólne chwile w własnych kręgach koleżeńskich i przyjacielskich, tworząc wspólnoty, paczki czy gangi i porozumiewając się językiem pełnym skrótów, idiomów i znaków, zwrotów i symboli czytelnych tylko na ich pułapie percepcji świata. Odwołują się do wybranych idoli i wzorów zachowań, których starsi zazwyczaj nie rozumieją i w związku z tym nie akceptują. Wszelako nawet jeżeli manifestują publicznie, że są brutalni, zepsuci i źli, pozostają złaknieni prawdziwych i czystych ideałów oraz dążenia do doskonałości. Trafnie ilustruje tę ich najgłębszą potrzebę ewangeliczny tekst o bogatym młodzieńcu, z którym Jezus podejmuje dialog (por. Mt 19, 16-22). Wokół tego tekstu jest osnuty wspomniany wyżej list apostolski papieża Jana Pawła II „Do młodych całego świata”, który został przedłożony w marcu 1985 roku z okazji Międzynarodowego Roku Młodzieży. Ojciec święty wskazuje w nim na toczącą się pogawędkę między Mistrzem z Nazaretu a żydowskim nastolatkiem jako na brzemienny w treści wzór dialogu z młodym pokoleniem. „To poniekąd stale i wciąż, poprzez stulecia i pokolenia — wyjaśnia — Chrystus tak rozmawia z młodym człowiekiem, chłopcem czy dziewczyną. Rozmawia na różnych miejscach ziemskiego globu, wśród różnych narodów, ras i kultur” (2). Ciężar gatunkowy tego spotkania jest — zdaniem Jana Pawła II — znaczący, gdyż odsłania ono głęboką prawdę o ludzkiej młodości. Z tej też racji również współcześni wychowawcy powinni się do niego odwoływać, o ile pragną dopomóc nastolatkom w znalezieniu wyczerpujących odpowiedzi na podstawowe pytania egzystencjalne.
Młodzież jest swego rodzaju kluczem, otwierającym bramy przyszłości, która nadchodzi, witana z optymizmem, ale też nie bez obaw. Przyszłość należy do młodzieży, lecz i zarazem przyszłość zależy od nastolatków, od młodego pokolenia, od licznych wyborów etycznych chłopców i dziewcząt, szukających dróg życiowych i rozpoznających własne powołania. Spotkanie Kościoła z młodą generacją jest więc czymś niezmiernie frapującym. Jest ewenementem, decydującym dla obrazu Kościoła jutra i mającym niezaprzeczalne znaczenie z punktu widzenia ustawicznie trwających dziejów zbawienia. Papież Jan Paweł II jest świadomy tej niezwykłości, jaka wiąże się z faktem istnienia tak właśnie ukształtowanego młodego pokolenia i jego zdumiewającego potencjału. Będzie ono budować — jak wynika z jego homilii i przemówień — tak Kościół jak przyszły świat. W czasie spotkań z nastolatkami przypomina im o tym, że mają dziejową rolę do spełnienia. W liście apostolskim „Do młodych całego świata formułuje — w imieniu Kościoła — „pierwsze i zasadnicze życzenie” wobec młodych ludzi, odwołując się do tekstu z Listu św. Piotra: „abyście umieli zdać sprawę z nadziei, która jest w was” (1 P 3, 15) (3).
Do wieku młodzieńczego, podobnie jak do innych okresów życia ludzkiego, można z powodzeniem odnosić ogólnie znane prawidła historii zbawienia, która obejmuje tak dzieje wielkich społeczności i narodów, jak poszczególnych konkretnych osób i indywidualności. Stwórca świata, angażujący się przecież w każdy ludzki los, jest obecny również w życiu nastolatka i działa w nim przez łaskę, udzielając mu mocy Ducha świętego. Także Kościół zgodnie z wymogami swej misji jest otwarty na ten okres życia. „Skoro człowiek jest podstawową i zarazem codzienną drogą Kościoła — uczy papież Jan Paweł II — zatem pozostaje sprawą zrozumiałą, iż Kościół przywiązuje szczególną wagę do okresu młodości jako kluczowego etapu życia każdego człowieka” (4).
Jeżeli podejmuje się próby tworzenia specyficznej i oryginalnej antropologii młodego pokolenia, to niewątpliwie wypada przy tym zwrócić uwagę na to, iż podstawowym prawem życia nastolatka jest prawo wzrostu — fizycznego, psychofizycznego i duchowego. Rzeczonemu prawu papież Jan Paweł II poświęca uwagę w liście apostolskim „Parati semper”, nadając mu niepodważalne znaczenie. Można powiedzieć, że przy jego pomocy niejako definiuje nastolatka. Termin „wzrastanie”, jeden z kluczowych w papieskiej refleksji nad młodymi ludźmi, pojawia się w omawianym dokumencie pontyfikalnym w związku z tekstem z Ewangelii według św. Łukasza, który pisze o życiu ukrytym Jezusa z Nazaretu. Podsumowując wiek dziecięcy Jezusa — z predylekcją, ale też i sporą dozą fantazji prezentowany w dziełach apokryficznych — św. Łukasz stwierdza: „Jezus zaś czynił postępy (wzrastał) w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi” (Łk 2, 52; por. 1 Sm 2, 26). Wyrażenie „czynił postępy” pojawia się w przekładzie Pisma świętego, opracowanym przez zespół biblistów polskich z inicjatywy benedyktynów tynieckich (Biblia Tysiąclecia), natomiast określenie „wzrastał” — na przykład w tłumaczeniu Nowego Testamentu, przygotowanym przez ks. bpa Kazimierza Romaniuka. Przytoczony termin papież Jan Paweł II odnosi do wieku młodzieńczego, uznając, że trafnie znamionuje i znakuje ten okres w życiu ludzkim.
Biorąc za punkt wyjścia tekst biblijny, papież odróżnia między wzrastaniem „w latach” a wzrastaniem „w mądrości i w łasce” . Wzrastanie w pierwszym znaczeniu, mające naturalny związek z upływem czasu i ewolucją, która w nim zachodzi, obejmuje „cały rozwój psychofizyczny: wzrastanie tych wszystkich energii, poprzez które konstytuuje się normalna ludzka indywidualność” (5). Wzrastanie w tym ujęciu jest czymś obiektywnym, ściśle związanym ze znanymi prawami życia ludzkiego, które — jak wszystko w przyrodzie ożywionej, której cząstką jest człowiek przez swe ciało, jego metabolizm i funkcje — jest do pewnej granicy naznaczone rozkwitem, a potem podlega nieubłaganej inercji, atrofii i przygasaniu. Wiosennemu wstępującemu etapowi życia odpowiada etap zstępujący z kłopotami i trudnymi wyborami wieku starczego. Wzrastanie w drugim znaczeniu jest rozumiane podmiotowo lub subiektywnie — i dotyczy świadomości człowieka, jego osobowości, sfery ducha, siły woli, zdolności intelektualnych, samorozwoju i samowychowania. Naturalnym procesom rozwojowym, na które jest wrażliwa psychologia rozwojowa, biorąca od nich swą nazwę, a więc wzrastaniu „w latach”, powinno odpowiadać wzrastanie „w mądrości i w łasce”, mieszczące się w obszarach zainteresowań psychologii wychowawczej i pedagogiki, a zwłaszcza pedagogiki religijnej.
Termin „wzrastanie” łączy się więc w refleksji papieża Jana Pawła II niejako z samą istotą wieku młodzieńczego. Zdaniem Ojca świętego „owo ewangeliczne słowo wydaje się szczególnie syntetyczne i sugestywne”. Wyjaśnia on, że „przez nie młodość jest właśnie młodością”. Spoglądając na ten okres życia przez pryzmat rozwoju i wzrostu, tak obiektywnego jak subiektywnego, papież zdaje się nadawać temu terminowi znaczenie różnicy gatunkowej (differentia specifica). Uczy, że wzrastanie, dokonujące się na licznych drogach wieku młodzieńczego, „stanowi poniekąd ewangeliczną definicję młodości” (6).
Wspomniany termin może być z pewnością uznany za swoiście źródłowy w teologicznym namyśle nad młodym pokoleniem. Może też stanowić rodzaj normatywnego odniesienia przy próbach szkicowania teologicznego portretu nastolatka. Tego typu namysł jest niezmiernie potrzebny. Niejako bowiem równolegle powstają inne teologie, ogarniające swym zasięgiem różne wycinki życia Kościoła i współczesnego świata. Można wspomnieć w tym kontekście — na przykład — o teologii kobiety, teologii małżeństwa i rodziny, teologii pracy ludzkiej oraz innych. W stosunku do tych nowych i ukierunkowanych kairologicznie gałęzi, widocznych w obrębie posoborowej myśli teologicznej, refleksja nad młodym człowiekiem, nastolatkiem, pozostaje jakby z tyłu, będąc wciąż jeszcze w powijakach. Termin „wzrastanie” uprzywilejowuje historyczno-dynamiczny sposób widzenia problemów życiowych nastolatka. Odpowiada ponadto nowym w dwudziestym wieku tendencjom do nadawania pojęciom „ewolucji”, „postępu” i „rozwoju” należnego znaczenia. Określenie „wzrastanie” pozwala na wyodrębnienie młodości spośród innych okresów życia człowieka. Brane w sensie ścisłym i pod kątem wymogów, jakie stawia się przed klasyczną definicją, jest niewątpliwie jej poprawnie utworzonym członem. W tej definicji rodzajem bliższym (genus proximum) jest życie ludzkie wzięte jako całość. Termin „wzrastanie” zdaje się ujmować i wyrażać to, co jest specyficzne dla młodości. Ujmując najogólniej wspomnianą ewangeliczną definicję, można wstępnie stwierdzić, że młodość jest tym okresem życia ludzkiego, który cechuje się wzrastaniem — tak „w latach” jak „w mądrości i w łasce” (7).
W całokształcie życia ludzkiego młodość jest czymś zarazem danym w prawdziwej obfitości i jednocześnie twórczo zadanym. Jest obiektywnie biorąc „szczególną wartością”. Tak też jej zazwyczaj doświadczają same nastolatki, zachłystujące się rysującymi się przed nimi perspektywami rozwoju. Wiąże się z nią wielość uzdolnień, sprawności i talentów. Jest ona „szczególnym bogactwem człowieka, dziewczyny czy chłopca — i najczęściej też jako swoiste bogactwo bywa przez młodych przeżywana” (8). Będąc zaś nie tylko wzrastaniem „w latach”, lecz również wzrastaniem „w mądrości i w łasce”, jawi się jako wielkie zadanie nastolatka. Ma on wzbogacać siebie — zdaniem papieża — w czterech zasadniczych układach odniesienia: w obcowaniu z przyrodą, w obcowaniu z dziełami ludzkimi, w obcowaniu z ludźmi i w obcowaniu z Bogiem. Ma akumulować w sobie wszystko, „co prawdziwe, co dobre i piękne” (9). Uwrażliwiając na różnice między młodością a wiekiem dziecięcym, który jest nacechowany przede wszystkim wzrostem „w latach”, oraz na różnice między młodością a wiekiem dojrzałym, w którym z kolei zaznacza się spokojne i stonowane wzrastanie „w mądrości”, papież Jan Paweł II podkreśla, iż jest ona (młodość) „czasem szczególnie intensywnego odkrywania ludzkiego „ja” — i związanych z nim właściwości oraz uzdolnień” (10). Będąc zaś taką, jest ona również czasem planowania przyszłego życia oraz dokonywania pierwszych w pełni samodzielnych wyborów. W tym wieku krystalizuje się przed człowiekiem, świadomym rozlicznych możliwości samourzeczywistnienia, „projekt życia”, „projekt przyszłego życia” albo „projekt całego życia”. Nastolatek usiłuje odpowiedzieć na pytanie, co jest jego powołaniem życiowym, a w tym kontekście ustalić także, na czym polega jego powołanie chrześcijańskie (11). Samodzielnie określa kierunki swego bieżącego i przyszłego rozwoju. Będąc okresem intensywnej akumulacji tego, co intrygujące, arcyciekawe i zajmujące, prowadzi go ponadto młodość nie tylko ku pełniejszemu poznawaniu świata zewnętrznego, lecz również ku głębszemu przeżywaniu i doświadczaniu świata wewnętrznego. Pozostając w licznych relacjach z otoczeniem i podejmując namysł nad sobą samym w chwilach odosobnienia, medytacji i modlitwy, kilkunastolatek tworzy stopniowo właściwy obraz samego siebie. Przypomina pod tym względem stworzonego z „prochu ziemi” (Rdz 2, 7) pierwszego człowieka, Adama, który doświadczając w ogrodzie Eden twórczej samotności — „pierwotnej samotności” — stanął przed zadaniem samookreślenia się i zrozumienia przed Bogiem. (12)
Wskazując na dynamikę wieku młodzieńczego i imponujące możliwości samorealizacji, papież Jan Paweł II nie ukrywa wszakże tego, że rozwój człowieka, zwłaszcza młodego, może podlegać licznym i niespodziewanym ograniczeniom. Grzech pierworodny i jego następstwa w postaci chorób i cierpienia, błędnych ocen i wyborów znaczą się w każdym wieku (13). W podejmującej problematykę miłosierdzia Bożego encyklice „Dives in misericordia” papież Jan Paweł II omawia — między innymi — ewangeliczną przypowieść o synu marnotrawnym (por. Łk 15, 11-32). Ten upada moralnie, ale potem z pokorą powraca do domu swego ojca (14). Wiek młodzieńczy dostarcza przykładów prawdziwych duchowych wzlotów, lecz i przykrych niepowodzeń, prawidłowych wyborów moralnych, ale i z gruntu opacznych. Jest okresem w życiu nacechowanym silnym pragnieniem eksperymentowania, a w rezultacie tego — dobą mnogich potknięć i bolesnego uczenia się na własnych błędach. W wielu okolicznościach wzrastanie „w mądrości i w łasce” stanie się więc postulatem, który będzie wymagać nie tylko szczególnego wysiłku ze strony samego nastolatka, ale również dużej cierpliwości i zrozumienia ze strony jego otoczenia. „Trzeba, ażeby młodość była „wzrastaniem”... nawet gdy bywa ona „od zewnątrz” połączona z cierpieniami, utratą bliskich i drogich osób — uczy papież — oraz z całym doświadczeniem zła, jakie nieustannie daje o sobie znać w tym świecie, w którym żyjemy” (15).
Poprawne założenia teorii młodego pokolenia powinny się niewątpliwie wspierać nie tylko na uznaniu ogromnego bogactwa tego okresu życia, ale również na afirmacji jego zróżnicowania. Biorący pod uwagę ogrom przeżyć i doświadczeń, które stają się udziałem młodego pokolenia w obecnych czasach, u progu XXI wieku, mogą mieć uzasadnione wątpliwości, czy jest możliwa ich pełna i wyczerpująca systematyzacja. Mogą również z powodzeniem uznać za nieomal za pewnik, że fenomen współczesnego nastolatka pozostanie nierozpoznany dla sporej części starszego pokolenia, uwikłanego w trudne kłopoty i dramaty jesieni życia. Przy pierwszych próbach systematyzacji przydaje się niewątpliwie pokrewna myśli heglowskiej supozycja, zgodnie z którą życie ludzkie dzieli się — poniekąd dialektycznie — na trzy fazy: 1. optymizmu życiowego, związanego z iluzorycznym i jeszcze naiwnym spojrzeniem na świat, 2. pesymizmu życiowego, wynikającego z doznanych porażek i boleśnie odczutych klęsk, i 3. realizmu życiowego, nakazującego trzeźwo szacować posiadane siły oraz roztropnie oceniać sposobności realizacji. Przytoczona trójfazowość zaznacza się dość wyraźnie w życiu nastolatka, który stopniowo się zmienia, będąc najpierw łatwowiernym dzieckiem, potem młokosem podejmującym nieśmiało pierwsze samodzielne próby kroczenia przez życie, wreszcie kimś, kto osiąga związaną z dojrzałością pozycję zawodową i rodzinną dorosłego, a wraz z tym upragnioną stabilizację. Pierwsza faza wiąże się ze sporą dozą infantylizmu i nadmiernie radosnego stosunku do świata, który chłopcy i dziewczęta odbierają jeszcze jako twór idealny. Można jej przeciwstawić drugą fazę — kryzysu wartości, buntu i utraty wiary w ideały, głoszone przez dorosłych. Trzecia łączy się z wyważonym, konkretnym i opartym na sprawdzonych praktycznych przesłankach stosunkiem do świata. To, jak nastolatek będzie przeżywać młodość i co w młodzieńczych latach osiągnie, zależy — między innymi — od rozbudzonych w nim aspiracji życiowych. Szczególną rolę pełni pod tym względem rodzina. Zadaniem rodziców jest budzenie w dzieciach marzeń, wszelako przemyślanych i dostosowanych do posiadanych przez nie możliwości działania. Na pewno jednak nie powinni oni gasić w młodych ludziach przeświadczenia, że ci — o ile sami tego zechcą — wiele mogą osiągnąć w życiu. Pułap młodzieńczych aspiracji wiąże się silnie z poczuciem własnej wartości. Rodzice, którzy dyskwalifikują swe pociechy i zarażają je swym pesymizmem, wychowując w przekonaniu, że nie są nic warte, narażają je na życiową przegraną.
Wiosenne spojrzenie młodych ludzi na świat powinno się udzielać dorosłym. Należy je kultywować i nie odbierać chłopcom i dziewczętom prawa do niego. Jest to dla nich ogromnie ważne, aby nauczyli się cieszyć życiem, tryskali radością, bawili się, uprawiali sporty i prowadzili ożywione życie towarzyskie. Dzięki temu naturalnemu przywilejowi ich wieku mogą później budować gmach dojrzałego życia, poczynając od szerokich fundamentów afirmacji świata. Ukształtowany w młodym wieku optymizm życiowy stanowi cudowną siłę napędową działań dorosłego. I nawet jeżeli życie nie będzie szczędzić mu razów, wsparcie znajdzie w sukcesach, które we wczesnej młodości były już jego udziałem. Nastolatkom, wychowanym w atmosferze miłości i dobroci, świat jawi się jako wielkie i wspaniałe środowisko Boże, w którym ludzie mogą żyć w przyjaźni. Nie do końca dociera jeszcze do nich tragizm, wiążący się z patologiami życia społecznego, a zło jawi się im jako coś zewnętrznego względem nich samych i względem otaczających ich ludzi. Skłonni do uznawania za prawdziwe jedynie lepszych stron natury ludzkiej, raczej współczują niż potępiają tych, którzy tkwią głęboko w różnych strukturach grzechu. Jak wiadomo tymczasem świat nie do końca jest taki, jaki sobie wymarzyli, a ukryte w naturze ludzkiej siły mogą być niszczące. Rzuca się to w oczy — na przykład — przy analizie płciowości, która jest głęboko ambiwalentna. Pięknej i szlachetnej miłości towarzyszyć może zimny egoizm, popychający do zawładnięcia drugiej osoby i jej ciała. Wspomniana ambiwalencja wiąże się również z innymi wymiarami życia młodego człowieka, chłopca czy dziewczyny. Pieniędzmi można obdzielić potrzebujących, ale mogą być one także zapłatą za narkotyki czy za usługi prostytutki. Na ową ambiwalencję zachłyśnięta życiem młodzież nie zawsze jeszcze jest wrażliwa. Optymizm sprawia, że kilkunastolatek widzi świat przez różowe okulary, a dopiero późniejsze odkrycia i doświadczenia stopniowo otwierają mu oczy na prawdziwe zło, które mu zagraża.
Tak rozumiani młodzi ludzie, radośni, ale i zarazem nieco infantylni, nie są na pewno przygotowani jeszcze do samodzielnego dojrzałego życia — mimo to trudno nie docenić ich liczącej się roli w świecie, którym rządzą dorośli. „Ewangelizacja bowiem — powiedział papież Jan Paweł II podczas spotkania z młodzieżą w Lizbonie w maju 1982 roku — nie dokonuje się bez młodzieńczego entuzjazmu, bez młodości serca, bez zespołu tych cech, w które obfituje młodość, bez radości, nadziei, przejrzystości, śmiałości, postawy twórczej, idealizmu...” (16) Odwołując się do jego słów i parafrazując je, można powiedzieć, że żadna reforma — społeczna, gospodarcza i polityczna — nie może się skutecznie dokonywać bez zaangażowania potencjału, który posiadają młodzi ludzie. Bez ich udziału, straci ona rację bytu i impet, rozmydli się i zagaśnie.
Szukającym uniwersalnego klucza, otwierającego serca nastolatków, należy zawsze wskazywać bezinteresowną i szlachetną miłość (agape). Odwoływanie się do miłości, która jest normą życia chrześcijańskiego, ale i zarazem rodzajem teologicznego transcendentale, jest w zabiegach wychowawczych w pełni uzasadnione. Tworzy ona ponadto specyficzne kryterium, które powinno być uwzględnione przy zabiegach badawczych, mających na celu uchwycenie właściwych podstaw teorii młodego pokolenia. Jan Paweł II zwraca się ku tej normie i jest ona widoczna w jego wypowiedziach. Przywołując w „Liście do młodych całego świata” ewangeliczną rozmowę Jezusa z żydowskim nastolatkiem, uwrażliwia on swych czytelników na to, że toczy się ona w właśnie w rzeczonym klimacie miłości (17). Św. Marek podkreśla w swej Ewangelii — przypomina Ojciec święty — że Jezus spogląda z miłością na swego młodego rozmówcę (por. Mk 10, 21). Zresztą tylko w tej optyce można dostrzec, że wzrastanie i młodość są prawdziwym bogactwem człowieka. Jej utrata, częsta w czasach przełomów i gwałtownych przemian, prowadzić musi — w konsekwencji — do wypaczenia obrazu nastolatka, utraty z pola widzenia wielu wartości jego okresu życia, a w rezultacie do narzucenia młodzieży błędnych dróg wychowawczych, które uniemożliwią jej prawidłowy rozwój.