Koty bywają niebezpieczne
Powietrze było rześkie i świeże. Stała nieruchomo jak posąg, głęboko oddychając. Słońce przeświecało przez przysłaniające błękit białe obłoki, a złote promienie odbijały się tysiącami iskier od pancerza maszyny. Krążyły wokół niej muchy, pszczoły i osy. Rozróżniała je, ale nie umiała ich nazwać. Kolorowe motyle bezszelestnie trzepotały skrzydełkami. Czuła się dziwnie zespolona z tętniącą życiem przyrodą planety. Pas z przypiętym miotaczem był za luźny i musiała go skrócić. Usłyszała szum strumienia. Poszła w tamtą stronę, zanurzając się w chłodnej gęstwinie krzewów. Odgoniła głośnego trzmiela. Ciekawie się rozglądała, szukając czegoś, co odpowiadałoby podniebieniu istoty z Y-o. Czarne jagody robiły wrażenie apetycznych, zerwała więc kilka i wrzuciła sobie do ust. Okazały się strasznie gorzkie i krzywiąc się z niesmakiem je wypluła. Dotarła do potoku i z ulgą rozprostowała ramiona.
Wrażenie bezpieczeństwa okazało się złudne. Uratował ją solidny kombinezon, który włożyła poprzedniego dnia. Kryjący się wyżej zwinny drapieżnik znienacka zeskoczył z drzewa, pod którym się znalazła, powalając ją na ziemię. Ostre białe kły wbiły się w materiał kołnierza. Tuż obok wyrwał się w górę łomoczący skrzydłami wypłoszony szary ptak. Krzyknęła, padając pod uderzeniem sprężystego ciała. Gibki koci napastnik puścił jednak zdobycz, z charkotem odskakując na bezpieczną odległość. Wykorzystała ten moment. Błyskawicznie przerzuciła ciężar y-ockiego ciała na drugą stronę i z pozycji półleżącej wypaliła do ssaka. Strumień białego ognia rozorał pokrytą futrem skórę agresora, a pobliskie krzewy zaskwierczały od żaru.
— Giń, potworze! — syknęła z nienawiścią.
Usiłowała się opanować. Cóż takiego zaniepokoiło napastliwe zwierzę, że zrezygnowało ze zdobyczy? Od razu to odkryła. Wyczuło, że zatrzęsła się ziemia. I ona po strzale odczuła narastający dygot gruntu. Niedaleko od niej pękało łukiem podłoże, a w powstałą szczelinę waliły się z trzaskiem okoliczne drzewa. Iluzoryczna wiara w życzliwość tej planety opuściła ją bezpowrotnie. Czar Y-o rozprysł się jak bańka mydlana.
— Co to?! Trzęsienie ziemi? Nie! — zaskomlała.
Siedziała jak sparaliżowana, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Pomyślała z trwogą o ślizgaczu, obawiając się, że go straciła. Odniosła wrażenie, że nie jest już sobą i że szamocze się w niej pragnąca uwolnienia okrutna bestia. Głębsza część jej natury domagała się porzucenia y-ockiej postury i ucieczki do pierwotnych kształtów — jednak nie urchickich, lecz dużo wcześniejszych, przeraźliwie dzikich i nienawistnych.
Głęboko oddychała. Wreszcie wstała, widząc, że nic więcej się nie dzieje. Dygot gruntu szybko ustał. Dla pewności jeszcze raz strzeliła do nadzwyczaj rosłego drapieżnika, tym razem zmniejszając siłę rażenia. Czyżby on był winien jej wszystkich niepowodzeń? Potem przyjrzała się z bliska dzikiemu kotu i ciężko dysząc doszła do wniosku, że ten wcale nie był taki groźny. Strach miał wielkie oczy. Pewnie zazwyczaj polował na dużo mniejsze okazy.
Poruszyła szyją, czując narastający ból. Spływała jej krew z pociętego pazurami karku, ale rany były powierzchowne. Właściwie drapieżnik pozostawił tylko zadrapania. Powoli schowała broń, starając się spojrzeć z dystansu na to niespodziewane starcie i dostrzec jego jaśniejsze strony. Oto zrządzeniem losu przypadkowa ofiara przeistoczyła się nagle w myśliwego. Role znienacka się odwróciły i Ni zwyciężyła w bezlitosnej potyczce. Dlaczego jednak w momencie ataku ziemia pękła jak skorupa jaja? Niepojęty zbieg okoliczności? Cud? Czyżby po raz kolejny w życiu miała niewytłumaczalne szczęście? Wyjrzała z lasu, ale ślizgacz stał tam, gdzie go pozostawiła. Trzęsienie ziemi miało minimalny terytorialnie zasięg, co było bardzo dziwne.
eddie 2003-06-04 15:26:03
Będę mu wierna do końca życia
Z „Savoir-vivre'u nastolatka”
Dramat, ktory przeżyłam, doprowadził mnie niemal do samobójstwa. Chłopiec, z którym chodziłam, i którego kochałam, fascynujący pod każdym względem, zginął w wypadku samochodowym. Dzień jego pogrzebu był najstraszliwszym dniem mego życia. Czułam się jak wdowa — i do dziś chodzę w czerni, mimo że od daty tamtej tragedii upłynął już przeszło rok. Przed ostatecznym krokiem powstrzymała mnie wiara. Myśl o tym, że kiedyś w przyszłym życiu spotkam go ponownie, nakazuje mi żyć w samotności i przestrzegać przykazań. Chcę pozostać do końca życia niewinna — dla niego, dla mego miłego, którego przenigdy nie wyrzucę z mojego serca.
Aleksandra, l. 16
To dobrze, że wierzysz w życie wieczne i że dostrzegasz wagę przykazań Bożych. Podstawę chrześcijańskiej moralności tworzy przeświadczenie, że dobro będzie nagrodzone, a za zło spotka człowieka kara. Nie pomijając przy tym prawdy o wielkim miłosierdziu Boga. Kłopot z tym, że wyolbrzymiasz znaczenie tego chłopca w twoim życiu. Należy odróżniać między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Czas biegnie naprzód, a rany w sercu się zabliźniają. Nie można latami żyć tylko wspomnieniami. Wcześniej lub później sama się o tym przekonasz. A Bóg postawi na pewno przed tobą jeszcze wielu wspaniałych mężczyzn. Wdową nie jesteś i nigdy nią nie byłaś, to oczywiste...
Dozgonne dziewctwo ma sens, jeżeli bywa podejmowane z właściwych pobudek. Nie dla człowieka, lecz dla Boga, jak to jest — na przykład — w życiu zakonnym.
eddie 2003-06-05 12:55:37
W kocim świecie
Kocie maleństwa nieco już podrosły, nabrały pewności siebie i robią teraz za żywe maskotki. Są niańczone na wszelkie możliwe sposoby. Nosi się je w w miękko wymoszczonych wiklinowych koszykach i ubiera w lalczyne stroje, kołysze, pieści i usypia. Wdzięcznie się prezentują w maleńkich czepkach i kapelusikach.
Oczywiście, nie śpią już w kartonowym pudle w łazience, a trzymanie ich tam byłoby obrazą. Nocują sobie wyciągnięte wygodnie w pokoju na środku dywanu. Czują się jak u siebie, a wykorzystując naturalny wdzięk, bezwzględnie dyktują otoczeniu swoje prawa. I wcale bym się nie zdziwił, gdybym musiał im wkrótce oddać moją ulubioną poduszkę. Świat nie słyszał!
eddie 2003-06-09 16:26:58
Chwile grozy
Przez jakiś czas miałem wrażenie, że muszę się ostatecznie pożegnać z blogiem, tak wierzgał system. Przyodziane w biały całun widmo końca krążyło po łączach. Poleciały mi linki, wszelako później się okazało, że jednak nie wszystkie, że część wróciła. A kilka następnych muszę odtworzyć.
Maszyneria bywa zawodna. A mówią, że to człowiekowi nie można ufać...
eddie 2003-06-11 14:53:56
Niezależne od matki
Maleństwa wyrywają się już spod kurateli matki i stają się od niej coraz bardziej niezależne. Umieją jeść samodzielnie. Są bardzo żywe i ciekawie niuchają po mieszkaniu, zaglądając we wszystkie możliwe zakamarki. Matka biega za nimi i mrucząc, po kociemu daje im różne rady. Ale chyba jej nie słuchają. No i mierzą się już z wysokością. To taka fascynująca dla kota droga — z dywanu na pufę, z pufy na fotel, a z fotela już na okno. Rozmowy na temat, który do kogo trafi, nabrały tempa. Jeden jest codziennie noszony do starszej pani, która lubi trzymać go na kolanach, bo podobno koty dobrze robią na reumatyzm.
Kompletnie przestawiają wszystkim w głowach. Nawet i mnie, skoro przyszedł mi do głowy zwariowany pomysł, aby zbudować system etyczny, wychodząc od pojęcia aktu moralnego, który byłby „afirmacją kota przez kota i ze względu na kota”.
eddie 2003-06-14 10:44:28
Ostatnie ogniwo ewolucji
Z „Savoir-vivre'u nastolatka”
Zagrzebana w żółtym piasku plaży przysłuchiwałam się siedzącej obok lasce w moim wieku. Była w towarzystwie kilku panów i konwersowała z nimi płynnie po angielsku. Utrzymywała ona, że kobieta stoi wyżej na drabinie ewolucji, gdyż ma mniej owłosienia. Mężczyzna bardziej przypomina pod tym względem małpy. Twierdziła, że tego zdania są na Zachodzie bardzo poważni naukowcy, a ci faceci z tym się chyba zgadzali, bo nie oponowali. Zastanawiałam się potem, czy ta popisująca się angielskim laska miała rację, czy nie, ale po namyśle doszłam do wniosku, że raczej nie. Mimo wszystko chciałabym o to zapytać. Czy faktycznie gdzieś są publikowane wyniki takich badań? Na przykład w Internecie? A może pytając o to, wychodzę na idiotkę?
Maryla, l. 16
Przykro mi, lecz jeśli chodzi o tę ostatnią wątpliwość, to masz całkowitą rację. Wychodzisz na horrendalną idiotkę. Ale nie przejmuj się — i tak się w życiu zdarza. Tamta laska na pewno nie wciskała im tego serio. Po prostu przekomarzała się z kolegami. Nie protestowali, bo nie chcieli dać się wpuścić w maliny. Trzeba umieć rozróżniać między rzetelnymi informacjami a dowcipami w stylu Benny Hilla. Język tu nie odgrywa roli. Można sobie bowiem używać tak po polsku jak po angielsku.
Kobiety lubią w żartach podkreślać swoją wyższość nad światem wrednych samców. I odwrotnie. Panowie chętnie raczą się dowcipami o nierozgarniętych blondynkach. Jedzie taka samochodem i trąbi na mur, żeby jej się usunął z drogi, he, he! Nie tak dawno zasłyszałem od polonistów, że nasze panie dzielą się na następujące dwie grupy: męskourazową i niemęskourazową. No, ale i to przecież żart, choć można się w nim z pewnością doszukać ździebełka prawdy...
Oczywiście, są prowadzone badania porównawcze obu płci. Nie chodzi w nich jednak o to, by wykazywać wyższość jednej strony nad drugą. Odkryto na przykład, że mózg mężczyzny pod pewnymi względami pracuje inaczej niż mózg kobiety. Te subtelne różnice mają znaczenie w medycynie. Okazuje się bowiem, że reakcje na pewne grupy specjalistycznych leków są zależne od płci pacjenta.
eddie 2003-06-15 14:27:25
Te straszne kobiety
Ze „Zdrady strażnika planety”...
To spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Serce biło mu tak gwałtownie, że omal nie wyrwało się z piersi. Co tchu przedarł się przez gęstwinę zielonych krzewin i migiem wynurzył się z młodego zagajnika, nie bacząc na rudymentarne środki ostrożności. W obliczu tego, co ujrzał nie miały już one żadnego znaczenia i do cna przestały się liczyć. Nie musiał tchórzliwie kryć się za listowiem, bo oto nadchodziło wybawienie. Urchicka maszyna majestatycznie przed nim sunęła, płynąc ku wrytemu w grunt goliatowi. Chełpliwy wojownik biegł w jej kierunku, wyciągał ręce, machał nimi po wariacku, darł się jak najęty i co rusz jak pajac skakał w górę. Lękał się, że penetrujący pokładowym pojazdem okolicę nie zauważą rozbitka.
Ślizgacz zwolnił, a potem leniwie zboczył z obranego wcześniej kursu. A zatem go dostrzeżono. Pokrzepiony tym Mu-ur nadal dawał znaki.
— Hej, hej, tu jestem! — krzyczał rozdzierająco. — Odnalazłem się, nie zginąłem — trąbił na cały głos. — Zatrzymajcie się!
Maszyna zatoczyła pokaźne koło i znieruchomiała w niewielkiej odległości. Wojownik zamilkł. Miał przed sobą pokiereszowany pancerz i zamknięte wejście do kabiny. Jednak nikt z załogi „Met-ar-usa” nie kwapił się, żeby wyskoczyć mu na spotkanie i go radośnie powitać. To nieco ostudziło jego zapały i wydało mu się cokolwiek podejrzane.
— Hej, hej! — jeszcze raz zawołał w gasnącym uniesieniu. Potem uczynił kilka rozważnych kroków do przodu z ręką uniesioną w geście pokoju. Nie pojmował, na co tamci czekają.
Wreszcie osłona drgnęła. Z kabiny zgrabnie się wyślizgnęła smukła kobieca postać. Ku jego zaskoczeniu prowadząca maszynę nie była Urchitką. Pochodziła z tej planety. Wywodziła się z Y-o. Zadrżał, uzmysławiając sobie, że nie tylko on, ale także inni poddali się odwiecznemu prawu ich gatunku. „Nie, nie tylko on!..” — cichuteńko zachichotały duchy gór i zamilkły. Granatowy kombinezon i broń przy pasie mówiły same za siebie. Ktoś tak odziany i zarazem podróżujący ślizgaczem, nie mógł być prymitywnym krajowcem, nawet jeśli swym wyglądem go przypominał. Uzmysłowił to sobie i śmiało ruszył na spotkanie, a nawet przyspieszył kroku.
Witająca go przy ślizgaczu ziemska kobieta nie wydawała się jednak przejawiać entuzjazmu na jego widok. Była obojętna, chłodna, wyniosła i dziwnie powściągliwa. A kiedy znalazł się wystarczająco blisko, by mógł z nią się rozmówić, jednym szybkim ruchem sięgnęła po broń i zgrabnie ją wydobyła, błyskawicznie przyklękając i celując do intruza. Było mało prawdopodobne, żeby z tej odległości chybiła.
— Na proroków, co tu jest grane?! — zatrzymał się jak wryty i nienawistnie zgrzytnął zębami.
Nie rozumiał, co się stało, a jego rysy twarzy nagle stwardniały. Zastygła na niej radość, zaś wojownik z rozpaczą pojął, że jak dureń dał się złapać w pułapkę — on, najostrożniejszy z całej załogi kosmicznego kolosa. Czyżby tamta nie dostrzegła w nim Urchity? Jego ciało przecież okrywał miidim, widomy znak rozpoznawczy. Czuł, że za chwilę zamieni się w garść popiołu, który potem rozwieje wiatr i że pozostało mu pożegnać się w myślach ze wszystkimi, którzy byli mu bliscy.
eddie 2003-06-16 13:40:59
Ich dwoje
Dotknęła jego muskularnego ramienia, jakby chcąc się upewnić, że nie jest zjawą.
— To dobrze, że cię znalazłam — potulnie wyjawiła. — Gdyż... gdyż... — jak trudno jej było to powiedzieć! — nikt, ale to nikt z naszej załogi nie przeżył...
Gdy to wreszcie wyznała, z jej błękitnych oczu popłynęły dwie duże łzy.
— Nikt? Tylko my?! Nie płacz, to nic nie da!
Bezgranicznie przejęty pojął, co czuje osamotniona Urchitka i przytulił ją do siebie. Ta rozszlochała się na dobre i rozmazała w jego szorstkich objęciach. Stała się na kilka krótkich chwil maleńką dziewczynką, która po ciężkich, traumatycznych przeżyciach znalazła wreszcie w kimś silnym pewne oparcie i ratunek. Zaraz jednak oderwała się od niego i przecierając ręką zapłakaną twarz solennie sobie obiecała, że nigdy więcej nie popisze się niemocą.
eddie 2003-06-17 11:15:08
Donkiszoteria
Z „Savoir-vivre'u nastolatka”
W orbicie moich skrytych zainteresowań znalazła się przeurocza filigranowa blondynka. Widuję ją na ulicach, z rozkoszą kontempluję jej szczupłą kibić, nawet się jej z lekka kłaniam, kiedy łaskawie rzuci na mnie okiem. Uśmiecha się wtedy tajemniczo niczym Mona Liza z Luwru, ale nie odwzajemnia ukłonu, jakbym był tylko duchem, drgającą w powietrzu smugą złotej poświaty. Przyśpiesza i szybko mnie mija. Nie wiem, gdzie mieszka i jak ma imię, a w myślach nazywam ją Różą. A może nie ma imienia i jest li tylko wytworem mojej rozhasanej wyobraźni? Może jest nimfą wodną, która pobłądziła, kiedy wzeszło ranne słońce, osuszające mokre rosy? Pragnąłbym do niej podejść, zbliżyć się tanecznym krokiem, przyklęknąć na kolano i wyrzucić z siebie z uniesieniem: „O, nieznajoma! O, najpiękniejsza! O, najsłodsza! Zdobyłaś moje serce i pragnę ci wyznać moją miłość!”
Romeo, l. 15
Mon Dieu, a cóż to za romantyzm! Taki patos w młodym wieku? Coś mi się wydaje, że masz zadatki na średniowiecznego błędnego rycerza. Brakuje ci tylko zbroi rycerskiej i wiernego giermka, który będzie ci sekundować w pojedynkach w obronie czci owej damy. Tamte czasy jednakże dawno już minęły. Odradzam ci więc ten trącący myszką sposób podrywania dziewczyny. Tak na ulicy, to możesz co najwyżej podejść do obcej laski i grzecznie zapytać: „Przepraszam panią, która jest godzina?” Odpowie ci, że właśnie dochodzi trzecia lub czwarta. O ile ma na ręce zegarek. Jeśli przyklękniesz i jak ostatni idiota wykrzyczysz to, co ująłeś w tekście w cudzysłów, poczuje się ośmieszona.
Może macie wspólnych znajomych, którzy was sobie przedstawią? Spróbuj innych sposobów, bardziej naturalnych, prostych i bezpretensjonalnych — takich, które nie postawią jej w kłopotliwej sytuacji. A i nie zrażą jej do ciebie.
eddie 2003-06-23 19:47:32
Na progu staropanieństwa
Z „Savoir-vivre'u nastolatka”
Augustyn jest natarczywy, co nie oznacza, że nie jest przy tym kulturalny i grzeczny. Właściwie układny i miły jest aż do przesady. A rozgrywa to wszystko bardzo umiejętnie — tyle tylko, że ze swoją mentalnością zupełnie do mnie nie trafia. Nie chcę się z nim spotykać, ani z nim rozmawiać, ani tym bardziej wychodzić za niego. Tymczasem on przychodzi, przynosi drobne upominki, słodycze i kwiaty. Urodą nie grzeszy, jednak moim rodzicom przypada do gustu. Lubią go podejmować. Gdy tylko się pojawi, mama zaczyna fruwać po kuchni, szykując herbatkę ziołową i ciasteczka.
Dominika, l. 21
Domyślam się, że należycie do różnych epok. On przypomina cnotliwego młodzieńca z dawnego szlacheckiego lub mieszczańskiego domu, tobie zaś zapewne bardziej odpowiada współczesna obyczajowość. Starający się o rękę młodej panny dobrze wychowany kawaler ubiegłej doby zabiegał najpierw o względy jej rodziców. Jeśli zdecydowali się oddać mu córkę, ona sama nie miała już zwykle w tej materii za wiele do powiedzenia. Mogła się co najwyżej trochę pokrzywić. Dziś laska sama wybiera, a rodzice na ogół się nie wtrącają. Chyba, że...
Zastanawiam się, Dominiko, dlaczego starzy tak skwapliwie zajęli się „organizowaniem” ci męża. Masz dwadzieścia jeden lat, co jeszcze nie jest dużo, niemniej sporo dziewcząt w twoim wieku, jeśli nie większość, jest już w jakimś sensie „po słowie”. Mają faceta. Może twoja mama przeżywa skrycie prawdziwe katusze, obawiając się, że zostaniesz starą panną?
Weź się w garść i pokaż jej, że potrafisz sama zadbać o siebie. Jeśli nie odpowiada ci kompania Augustyna, zacznij widywać się z innymi chłopakami i zapraszać ich do domu. Na pewno kolegów ci nie brakuje.
eddie 2003-06-24 14:01:58
Źle adresowałam
Z „Savoir-vivre'u nastolatka”
Poznaliśmy się w czasie wakacji nad jeziorem. Paweł był z grupą płetwonurków, a ja przyjechałam z koleżankami. Mieszkałyśmy pod namiotami. Wieczorami spacerowałam z nim brzegiem lasu. Prowadziliśmy zajmujące i długie rozmowy. Niestety, czas szybko mijał i musieliśmy się rozstać. Wysłałam do niego po wakacjach dwa listy, ale na żaden nie odpisał. Dopiero końcem października zorientowałam się, że źle adresowałam. Przypuszczalnie do niego nie dotarły. Co teraz powinnam zrobić? Czy wypada wysłać jeszcze jeden po tak długiej przerwie?
Ewelina, l. 16
Wakacyjne przyjaźnie bywają trwałe. Cóż to więc znaczy tych kilka miesięcy opóźnienia? Śmiało naskrob do Pawła trzeci list, tym razem poprawnie zaadresowany. Nie zapomnij przy tym o kodzie pocztowym. No i z adresem zwrotnym, aby mógł odpowiedzieć. Sądzę, że zgodnie z dziewczęcą strategią dałaś sobie wcisnąć jego namiary, ale nie odwzajemniłaś się swoimi. Adresy muszą być dokładne, bowiem poczta nie zatrudnia wielce domyślnych wróżek, które zgadną, do kogo jest list, na podstawie kształtów serduszka na kopercie. Jeśli jesteś pewna, że dwa pierwsze nie dotarły, nie musisz się przed chłopakiem tłumaczyć ze swego błędu. Chyba, że chcesz podkreślić siłę swoich uczuć.
Korespondencyjne przyjaźnie mogą dostarczać niezapomnianych wrażeń. Rozmowa telefoniczna trwa zazwyczaj krótko. Trzask-prask, odkłada się słuchawkę, i cześć. Listy natomiast można czytać wiele razy i wciąż do nich powracać, tuląc je do serca. Są pamiątką, talizmanem, znakiem bliskości ukochanej osoby, z którą z powodu odległości nie można się na co dzień widywać.
E-maila lub rozmowę z Gadu-Gadu można ostatecznie przepuścić przez drukarkę, ale mimo to nie będą one miały tego intymnego i szczerego czy nawet nieomal sakralnego charakteru, który wiąże się z nierównym osobistym pismem odręcznym, ze złożonym na czworo papierem listowym, pośpiesznie rozdartą kopertą, stemplem pocztowym i znaczkiem.
Naturalnie, wymiana listów nie musi wykluczać kontaktów elektronicznych i może stanowić ich milutkie dopełnienie.
eddie 2003-06-27 19:06:28
