Święta tuż, tuż...

Ani się obejrzałem, a tu już grudzień. Dzisiaj Barbary, święto górników. A za dwa dni przyjdzie święty Mikołaj. Zacząłem się zastanawiać, czy przez ostatni rok byłem wystarczająco grzeczny, żeby otrzymać prezent — i doszedłem do wniosku, że wcale nie było tak źle.


eddie 2002-12-04 09:29:06


Pocztówka z Grecji

Dzielę się ciepłem i słonkiem na prośbę veneficy, proponując kolejną — tym razem śródziemnomorską — odsłonę z „Obcych z Alfy”.


Drobne fale marszczyły powierzchnię morza, co rusz napływały, wdzierając się na łagodny brzeg i przemywając żółty piasek, a następnie leniwie się cofając. Uważnie lustrowała kolejne połacie dobrze utrzymanej plaży przed wyżej się znaczącą i śpiącą jeszcze o tej porze rozległą piętrową willą, pozwalając, by woda opływała jej bose stopy. Miała na sobie wygodne zsuwające się na biodra granatowe bermudy i skąpy top w kolorowe kwiaty, w którym z trudem się mieścił jej obfity biust. Długie jasne włosy opadały jej na twarz, więc co rusz je poprawiała, nie odrywając wzroku od mokrego piasku. Chybotało się jej w ręku czerwone plastikowe wiaderko. Momentami się zatrzymywała i wsłuchiwała w poranne okrzyki mew. Potem szła dalej. W jej zajęciu nie było niczego niezwykłego. Stróżowała brzeg aż do rysującej się dalej falezy nie tylko dlatego, że pragnęła, aby plaża przed hotelem była schludna, czysta i zadbana, ale również dlatego, że polowała na rzadkie muszle, ustawicznie wzbogacające jej udaną kolekcję. I tym razem natknęła się na nietuzinkowy okaz. Wygrzebała ją z piasku, obstukując paznokciem i z przejęciem studiując chitynowe kształty, po czym ostrożnie złożyła ją w wiaderku na stercie zebranych wcześniej skorup.

— To pancerz raka pustelnika — utwierdziła się w przekonaniu, unosząc brwi. — Tak dobrze zachowanego jeszcze nie miałam.

Słońce dopiero co wzeszło, oświetlając malownicze wzgórza zagubionej na Morzu Egejskim wysepki, pokrytej gajami cyprysowymi i palmowymi oraz dzikimi winnicami. Poranna mgła snuła się jeszcze po zboczach, spływając w dół. Wyspa nie była duża i samochodem lub skuterem można ją było objechać w pół dnia. Kiedy opływało się ją dookoła, wzrok ślizgał się po żółtych błyszczących w słońcu skałach i ciekawie wdzierał się do zatok. Pogoda była jak wymaluj, od kilku dni nie padało, a nocami nie słyszała świstów wiatru, kojarzących się jej z jękami przykutego do skały Prometeusza. Do śniadania miała jeszcze sporo czasu, więc nie musiała się spieszyć. Zresztą sezon się dopiero zbliżał i na nalot gości nie mogła jeszcze liczyć. W lipcu i sierpniu przeważali kuracjusze z Aten. Była sobota, a w ten weekend cały hotel okupowali ekscentryczni ornitolodzy. Zapłacili jej sowicie za pobyt i to z góry — jednak sobie zastrzegli, że pod ich obecność nikt postronny nie może tam się kręcić. Cenili sobie ciszę i spokój. Pomyślała, że kiedy było się przy szmalu, dyktowało się takie warunki, jakie się żywcem chciało. Spiesznie odwołała więc kilka rezerwacji, zasłaniając się awarią generatora i dała urlop młodym Greczynkom z miasteczka, pozostawiając tylko te, które były naprawdę niezbędne. Założyła pantofle przed wejściem na żwirowaną ścieżkę, obrzucając wzrokiem znajdującą się tuż za maleńkim cyplem prywatną przystań. Przycumowało tam z wieczora kilka eleganckich jachtów, które w tym zakątku ledwo co się mieściły. Rzadko kiedy było tam tak ciasno. Potem na krótką chwilę zajęła się skalną ścianą, porośniętą kolorowymi kwiatami. Dalej, wzdłuż alei, cieszyły oczy rabaty, o które pieczołowicie dbał Augustis, jej wierny ogrodnik, związany z tym miejscem od lat. Poniżej ściany lasu w otoczeniu zieleni przycupnął jej ukochany pensjonat.


eddie 2002-12-08 09:49:07


Święty Mikołaj nie przyniósł śniegu

Mróz prawie jak na biegunie północnym, termometr za oknem pokazuje minus dziewiętnaście stopni, jednakże śniegu nie ma. I co to za zima? Taka pogoda działa depresyjnie. Może w innych regionach kraju trochę białego puchu spadło z nieba, ale w moim — niestety — nie. Jakoś święty Mikołaj w natłoku zadań zapomniał o tej oczekiwanej przez wszystkich oprawie.

A śnieg, to niebywała atrakcja. Można jeździć na sankach, można ślizgać się na podeszwach, można obrzucać się śnieżkami, można wreszcie zrobić przyszkolne lodowisko i śmigać na łyżwach. Wstyd przyznać, jakoś na łyżwach nie nauczyłem się dotąd jeździć. Tylko na wrotkach. No, ale na tych ostatnich trudno popisywać się w zimie...


eddie 2002-12-09 09:42:14


Zamienia się w słup soli

Z „Savoir-vivre'u nastolatka”


Czuje się niepewnie u mnie w domu, a moi rodzice bardzo go krępują. Zamienia się przy nich w słup soli. Nie rozumiem, skąd to onieśmielenie i ta trema. Przecież go nie zjedzą. Znajdowałam zawsze z nimi wspólny język. Zgodnie z ich sugestiami zaprosiłam Darka na uroczysty niedzielny obiad. Siedział przy stole jak trusia i prawie się nie odzywał. Odetchnął dopiero, gdy wyszedł z mieszkania.

Jest swobodny w parku za domem kultury w towarzystwie kolegów — a gdy wyciągnie się na ulubionej ławeczce pod kasztanowcem, tryska humorem i sypie dowcipami jak z rękawa. Rodzice są bardzo życzliwie do niego nastawieni, pytają mnie, co porabia, zaśmiewają się też do łez, gdy im powtarzam jego zabawne dykteryjki.


Karolina, l. 17


Początki bywają trudne. Zapewne chłopak pochodzi z rodziny odmiennie ukształtowanej niż twoja, a jego więzi z rodzicami zostały oparte na innych zasadach. Jedni rodzice kładą przecież nacisk na tworzenie atmosfery zaufania i dbają o głębokie porozumienie z dziećmi; inni z kolei wolą, żeby ich pociechy od najmłodszych lat uczyły się samodzielności, a wychowują je po spartańsku. Mają na to wpływ i warunki życia, w tym finansowe.

Ten pułap intymności z dorosłymi, który w twoim odczuciu jest całkiem na miejscu, Darkowi może się wydawać dziwny i obcy. Nie wspominasz o jego starych? Dlaczego? Czyżby ich nie miał? A jak ty czujesz się w ich towarzystwie?

Jeżeli ci na nim zależy, przekonaj rodziców, aby go przyjmowali mniej oficjalnie. Niech się z nimi oswoi.


eddie 2002-12-10 20:51:12


Na Dzwonkówce

Zajrzałem do ukrytego na dysku pliku z tomikiem „Randka i inne opowiadania”, zatrzymując się przy opowiadaniu „W górach”. I zadumałem się nad tekstem. Doszedłem do nie tak bardzo w gruncie rzeczy zaskakującego wniosku, że moją prawdziwą miłością są pewnie — podobnie jak i bohatera tego epizodu — gorące słoneczne wakacje. I chyba tego już nie da się zmienić...


***


Przyglądał się sprzączkom przy plecaku. Z bocznej kieszonki wystawała podniszczona już mapa. Prawie z niej nie korzystał, bowiem wszystkie trasy turystyczne Beskidu Sądeckiego znał na pamięć. Czuł się pewnie i w Paśmie Jaworzyny, i w Paśmie Radziejowej. Wypadało ją jednak mieć przy sobie jako część górskiego ekwipunku. Potem zerknął na swoje buty. Dobre, wierne taterniki, które służyły mu już szósty sezon, stały przy niewielkim świerku, w sam raz nadającym się na świąteczną choinkę. Ale do gwiazdki, sypiącego śniegu za oknem, zapalonych świeczek i nastrojowych kolęd było jeszcze daleko. Westchnął głęboko, unosząc się na łokciu. Prawie parzące lipcowe słońce, przed którym chronił go pożyczony od dziadka duży słomiany kapelusz, nie pozwalało skupić się na zimowych atrakcjach. Zaśnieżone góry przyciągały swym niepowtarzalnym urokiem, ale mimo wszystko wolał gorące lato.


eddie 2002-12-12 14:17:23


Trzynasty grudnia

I mamy dwudziestą pierwszą rocznicę stanu wojennego. Mon Dieu, jak to szybko zleciało. Pewnie dla większości internautów to tylko jeszcze jedna data z podręcznika do historii, którą trzeba zapamiętać, by móc popisać się w klasie przed tablicą.

Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty pierwszy rok. Niektórzy z moich sympatycznych znajomych właśnie wtedy się urodzili. Inni dużo później...


eddie 2002-12-13 11:56:02


Witajcie w Europie...

No i możemy wejść do Unii Europejskiej. Negocjacje — jak czytam — już się skończyły i pozostało już tylko referendum, którego wynik jak wynika z sondaży wydaje się przesądzony.

I pomyśleć, że kiedyś należeliśmy do azjatyckiego w gruncie rzeczy Bloku Wschodniego...


eddie 2002-12-14 07:42:51


Nieco frywolny szef

Z „Savoir-vivre'u nastolatka”


Mój szef bywa irytujący. Bardzo dobrze kieruje instytucją i nic nie uchodzi jego uwadze. Jednakże zachowuje się przy tym tak, jakby miał jakieś szczególne prawa do wszystkich młodych kobiet w biurze. Za bardzo sobie pozwala. Odbija mu od czasu do czasu, co odczuwam i na własnej skórze. Siada mi na biurku, dowcipkuje na temat mojego ubioru i czyni przytyki do mojej bielizny osobistej, która jest tylko niekiedy widoczna. Mimochodem gładzi mnie po plecach, zwłaszcza jeśli są odkryte. A przecież nie jestem ani jego przyjaciółką, ani kochanką, ani nimi być nie zamierzam. Kiedyś wpadł do mnie do pracy mój chłopak i zastał mnie z szefem w sytuacji — jak dla kogoś postronnego — co najmniej dwuznacznej. Zrozumiał moje położenie, niemniej — jak to odebrałam — pozostał w nim jakiś osad.


Renata, l. 21


Jak sobie poradzić, mając nazbyt swobodnego szefa? Myślę, że jeśli opowiesz swojemu chłopakowi o tym, jak nachalnie podrywa również pozostałe kobiety w biurze, będzie mu łatwiej w przyszłości przełknąć podobne kluchy.

Niewykluczone, że powinnaś porozumieć się ze swymi koleżankami i wspólnie z nimi podjąć jakąś strategię obronną. Ale jest też inny aspekt tej sprawy. Zastanawiam się, gdzie jest pies pogrzebany. Może zbyt wyzywająco się ubieracie i świadomie lub nie prowokujecie szefa? Czy musisz przychodzić do pracy z odkrytymi plecami? Czy twoja bielizna osobista musi być „niekiedy widoczna”? Kobiety lubią się podobać i modnie się ubierać. Chcą zwracać na siebie uwagę. To takie naturalne. Manifestując się z tą potrzebą mogą jednak mimowolnie przekraczać granice zdrowego rozsądku. I zamiast upragnionego podziwu wywoływać niechciane pożądanie.


eddie 2002-12-14 17:13:58


K2

Przeczytałem ostatnio, że członkowie zimowej wyprawy himalaistycznej lecą z Warszawy na drugi, nie zdobyty dotąd o tej porze roku szczyt globu K2 (8611 metrów n. p. m.). K2, zwany też Czogori, czyli Królową Gór, leży w Karakorum w Pakistanie. To jeden z czternastu ośmiotysięczników, a przez wielu wspinaczy jest uznawany za najtrudniejszy. Dlaczego o tym wspominam? Czynię bowiem drobną wzmiankę o tym szczycie w jednej z sekwencji „Obcych z Alfy Centauri”.


***


Trwał na stanowisku jak nawigator kosmicznej korwety, przybyłej z odległego gwiazdozbioru i imponowała mu prędkość, z którą pokonywał bezbrzeżne przestworza. W pradawnych czasach śmiertelnicy z zazdrością śledzili unoszące się w powietrzu ptaki i wydawało im się, że nigdy im nie dorównają. Cóż, ludzie nie byli bogami. A poza tym nie mieli skrzydeł. Mityczny Dedal przypiął je Ikarowi, ale to się okazało fatalne w skutkach. Już Leonardo da Vinci usiłował konstruować machiny latające. Jednak dopiero dwudziesty wiek przyniósł po udanych wyczynach lotniczych pierwsze loty w kosmos, a czujący zew natury mogli zacząć marzyć o całkiem realnej, lecz wciąż jeszcze bardzo kosztownej wyprawie na orbitę. Tydzień nad planetą matką, to było to! Żółta gwiazda malała, stając się jednym z niezliczonych jasnych punktów na otaczającym go nieboskłonie. Miała nieco silniejszy blask, więc wiedział, że jej nie straci z oczu. Nieogarniony kosmos bardziej go pociągał niż rozrzedzone warstwy atmosfery nad ośnieżonymi szczytami Mount Everest i K2. Przerażał i fascynował swą głębią, urzekał i wabił, łudząc nieznanymi doznaniami. Wydawało się, że niczym spragniona pieszczot dziewczyna tęskni za tym, by Pierre wdarł się do jego najbardziej ukrytych i mrocznych zakątków. Jak uskrzydlony elf lub Piotruś Pan — kiedyś tak go nazywała matka — chłopak uciekał od Ziemi w bolidzie po hiperbolicznie załamanym torze, za nic mając przepotężne siły grawitacji. Za Jowiszem wszedł na orbitę okołosłoneczną. Prędkość była zawrotna i w pewnej chwili odniósł wrażenie, że jego pojazd trzaśnie i rozpadnie się jak źle skonstruowany bojowy myśliwiec, pokonujący pierwszy raz barierę dźwięku. Osiągnął aphelium, by potem, uzyskując przyspieszenie, którego nie powstydziłby się żaden natchniony scenarzysta filmów z gatunku science fiction, znaleźć się po drugiej stronie gwiazdy w przysłonecznym punkcie toru. Całkowity obieg nie zajął mu nawet kwadransa.

Było w tym coś podejrzanego, jeśli nie wręcz nieuczciwego, więc w końcu się zdenerwował. Otarł rękawem pot z czoła, pojmując, że jest nadto spięty i za bardzo się angażuje, bowiem żeby sprawnie kierować bolidem nie musi tak się wytężać. Wciąż balansował między dwiema hipotezami — pierwszą, śmiałą, zgodnie z którą dziwnym trafem odbywa prawdziwą wyprawę kosmiczną, i drugą, wyważoną i chłodną, która mówiła mu, że igra sobie z komputerem o niespotykanych możliwościach wirtualnych. Ten wysoce edukacyjny program wydawał się nie nakładać żadnych ograniczeń na tego, kto się nim posługiwał i można się było domyślać, że jest w stanie ułatwić penetrację nie tylko Układu Słonecznego, lecz także otoczenia dalszych gwiazd.


eddie 2002-12-16 14:21:24


Eppur si muove!

To króciutki fragment z „Obcych z Alfy”...


— Eppur si muove! — wyszeptał, dumny z siebie jak paw. Przyszło mu raptem do głowy to znane powiedzenie Galileusza. — Trzeba umieć postawić na swoim.


Czyli, mówiąc po polsku: „A jednak się porusza!”.

Galileusz miał tak powiedzieć — czytam w Wielkiej Internetowej Encyklopedii Multimedialnej — po wymuszonym na nim przez Inkwizycję zaprzeczeniu nauki Kopernika. Pomimo że trybunał inkwizycyjny zabronił głoszenia teorii heliocentrycznej w 1615, Galileusz w 1623 wydał Dialog o dwu najważniejszych układach świata: ptolemeuszowym i kopernikowym (wydanie polskie 1953). Dzieło to trybunał inkwizycyjny w 1633 uznał za zakazane i zmusił Galileusza do odwołania swoich poglądów. Nauka Galileusza została potępiona przez Kościół i Galileusz do końca życia żył pod nadzorem Inkwizycji. Dopiero w październiku 1992 papież Jan Paweł II uznał, że Kościół popełnił błąd potępiając Galileusza.

Ależ musiał długo czekać!..


eddie 2002-12-18 10:30:59


Widokówka z Krety

Na jacht Adama Marcela niby do bram raju przewiozła go z Iraklio prująca fale warkocząca motorówka. Kiedy wspinał się po chybocącej sznurowej drabince, by przywitać się z opalonym i tryskającym energią przyjacielem, wciąż jeszcze miał przed oczyma obraz weneckiego fortu, osadzonego tuż nad morzem na wysokiej skale. Fale z hukiem rozbijały się o grube mury. Iraklio znał, gdyż w przeszłości wiele razy odwiedzał Kretę, spędzając tam wolne dni i tygodnie. Snuł się po starym mieście, po bazarowej uliczce, biegnącej od głównej 25 Avgoustou do Platia Eleftherias, medytował przy fontannach i wpatrywał się w marmurowe figury, plujące strugami orzeźwiającej wody. Bywał też w nowym mieście i dalej — w głębi wyspy. Zaglądał do Knossos, najbardziej okrzyczanego miejsca na Krecie, gdzie witały turystów zrekonstruowane resztki przypominającego labirynt dawnego pałacu królewskiego. Później jednak opuściła go ciekawość świata i stracił ochotę na beztroską włóczęgę po wyspie. Krezus go ostrzegł, że jak na angelosa bardzo źle wygląda. Ta blada twarz i te podkrążone oczy, nie mówiąc o opadających kącikach ust! Podobno jeśli chodzi o aparycję najgorzej wypadł spośród wszystkich członków Rady Dwudziestu Pięciu. Kuracja, którą zalecił mu Adam, nie była kłopotliwa i wymagająca, a zamykała się w jednym prostym słowie: urlop. Miał byczyć się na słońcu, korzystać z dostępnych na jachcie uciech — i na jakiś czas wybić sobie z głowy myśli o obowiązkach. Rozrywek zaś tam nie brakowało. Słońce przygrzewało, a po pokładzie snuły się laski jak marzenie. Oczywiście, nie zapominano o interesach, te zwykle załatwiając wieczorami.

Alberta nie wyglądała na więcej niż na szesnaście lat, ale z pewnością była starsza. Zresztą, co to miało do rzeczy? Nie trzeba było długo jej się przyglądać, żeby odkryć, iż olśniewającą słowiańską urodę łączy z iście południowym temperamentem. Hillowi chodziło po głowie, że ta modelka pochodzi z Polski, choć nie był pewny tego, czy się nie pomylił. Adam przedstawił mu przecież za jednym zamachem kilka nudzących się tu panienek, tęskniących za tym, żeby ktoś frywolny wepchał się z łapskami na ich pole karne. Aż się o to prosiły.

— Vous êtes de Varsovie? — zapytał ją, kiedy z wdziękiem przyniosła i postawiła mu na tacy otwartą butelkę szampana.

— Non, de Rome — grzecznie zaprzeczyła. — Mais je suis née en Pologne.

Jej długie złote włosy wydawały się rzucać iskry, gdy potrząsała głową. Smukła dziewczęca sylwetka idealnie pasowała do okładek ilustrowanych magazynów mody. Takie ciacha chrupało się z przyjemnością.

Dziewczyna przekomicznie zachichotała, gdy Humberto nieudolnie usiłował przyciągnąć ją do siebie. Szampan z kieliszka wylał mu się na owłosiony tors. Niestety, nie był urodzonym żigolakiem i ewidentnie brakowało mu wyczucia. Nieczęsto obracał się wśród takich lasek jak ona.

— Stary niezdara ze mnie — mruknął speszony.

— Spoko! — pocieszyła go, widząc niepokój w jego oczach. — Jest super — w szerokim uśmiechu pokazała białe zęby.

— Tak uważasz? — zapytał, jakby jej nie dowierzając.

— A jak!

Pomogła mu się pozbierać. Wytarła go włochatym ręcznikiem kąpielowym.

— Masz ochotę na coś więcej?

Przyjemnie było objąć ją w talii. Nie pojmował, jak one to robiły, że były takie szczupłe.

— Teraz? A bo ja wiem?

Czuł podniecające bicie serca.

— A co proponujesz?


eddie 2002-12-19 13:45:23


Czy ta pani jest facetem?

...czyli migawka z Manhattanu


Kręcąca się po holu starsza zadbana dama w finezyjnym filcowym kapelusiku na głowie obrzucała co rusz łakomym wzrokiem siedzącego w miękkim fotelu agenta. Ten w hotelu „Imperial” cierpliwie czekał na Ericha Greimasa, starał się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, a z nudów nieśpiesznie kartkował kolorowe magazyny. Usiłował ją zignorować, ale bez skutku, bowiem nie zamierzała się od niego odczepić. Miłość od pierwszego wejrzenia, czy co? Zbywał jej wyzywające spojrzenia, strasząc ją ostentacyjnym chłodem i z wystudiowaną obojętnością omijając ją wzrokiem. „Babciu, spływaj, nie z tobą się umówiłem!” Wpadał w popłoch za każdym razem, kiedy go mijała, ciągnąc za sobą woń egzotycznych kwiatów, bo lękał się, że wiedźma przełamie się, przystanie i zwróci się do niego z jakąś błahostką, podrywając go na nogi i zmuszając go do rozmowy. Czyżby była przy dużym szmalu i szukała kandydata na męża? Jeśli tak, to źle wybrała, mało atrakcyjny John nie wyglądał na playboya. A poza tym miał już w planie ślub z młodą agentką. Wreszcie ostentacyjnie skrył się za rozłożoną płachtą popołudniówki, sprawdzając, czy nie drżą mu z emocji dłonie. Nie drżały. W holu sufit był wysoko sklepiony i wsparty na marmurowych kolumnach. Szeroka galeria ze szpalerem tropikalnych roślin prowadziła do luksusowej restauracji i dalej — na pierwsze piętro. Przy oszklonych drzwiach wejściowych kłaniał się portier w liberii. To wszystko zdążył zauważyć i zapamiętać.

Staruszka krążyła uparcie jak osa. Jej zaloty nadal trwały, a nawet zdawały się przybierać na sile — teraz defilowała mu prawie przed nosem, omal nie trącając gazety i niedoszły narzeczony wreszcie się zniecierpliwił. Siedział jak na szpilkach, czując, że wpadł po same uszy. Pomyślał, że musi się przenieść na inny fotel, ale wszystkie w pobliżu były zajęte. Cóż to za przyjemność, flirtować z dobrze zakonserwowaną damulką po sześćdziesiątce, popisującą się jak postrzelona małolata? No, gdybyż naprawdę była urzekającą pannicą, jak te z paryskiego dworca lotniczego, to co innego! Odruchowo zerknął na zegarek i zadumał się nad zabujaną w nim Arielle, która zapewne słodko spała, zważywszy, że o tej porze niebo nad Sekwaną było we władaniu nocy. A może ślęczała przy zapalonej lampie, przecierała zmęczone oczy i wkuwała do egzaminu? Chodziło mu po głowie, że zaczyna martwić się o nią jak ojciec o córkę. W Nowym Jorku minęła szesnasta, zaś dyrektor miał zjawić się przed dobrym kwadransem.

— Do diaska — mruknął niecierpliwie. — Co się stało? Przecież drań jest znany z punktualności.

Wreszcie coś go tknęło. Dobrze było mieć chwile olśnienia. Chwileczkę się wahał, nie chcąc się ośmieszyć, a potem z godnością złożył gazetę, z flegmą wstał i niby to przypadkiem pociągnął za emerytowaną primabaleriną. Ta widząc, że udało jej się wyrwać Smitha z posad, z radośnie podniesioną głową, stawiając szybkie maleńkie kroczki, pospieszyła w stronę windy, tam zachęcająco się zatrzymując.

— Jesteś, Johnie, zdumiewająco odporny na niewieście wdzięki — zachrypiała basem, gdy przystanął obok niej, z marsową miną wpatrując się w zmieniające się światła pięter. — Apartament 1416.

Z wrażenia oczy omal nie wyszły mu z orbit. Nigdy nie poznałby Ericha Greimasa. Charakteryzacja była bez zarzutu.

— To pan? — wydukał przepraszająco.

Tamten jednak przyłożył wymownie palec do wyszminkowanych ust. Paznokcie miał lakierowane i z porządnym manicure.


eddie 2002-12-21 07:30:45


Wesołych Świąt

Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem,
Dzień piękny, szczęśliwy, spokojny,
W którym niebo ziemi, niebu ziemia,
Wszyscy wszystkim ślą życzenia ...

Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku
życzę wszystkim, odwiedzającym mojego bloga...


eddie 2002-12-24 11:28:12


Długie pogawędki telefoniczne

Z „Savoir-vivre'u nastolatka”


Dzwonią do mnie koledzy, głównie z klasy, ale zazwyczaj szybko kończą rozmowę. Moi rodzice bowiem nie lubią, gdy linia jest non stop zajęta. Ostatnio zaprzyjaźniłem się z Anitą, która przepada za nadawaniem przez telefon. I szykują się w domu kłopoty.

Burza powoli się wzbiera i czuję, że wcześniej czy później dojdzie do gwałtownych wyładowań atmosferycznych. Starzy się denerwują i są zdania, że skoro dziewczyna traci czas na jałowe pogaduszki, zamiast zająć się czymś pożytecznym, to jest bez zasad. I że brakuje jej samokontroli...


Marcin, l. 15


I wciąż ta sama ballada. Deszcz pada, pada, pada, ona zaś gada, gada, gada! No i cóż? Wypada najpierw zapytać, czy te rozmowy sprawiają ci przyjemność, czy nie. Jeżeli za nimi przepadasz, spróbuj bronić Anity. Ona lubi przed tobą się wywnętrzać, ty lubisz jak jej słowa głaszczą ci ucho. Wytłumacz starym, że to przecież laska dzwoni do ciebie, a nie ty do niej, i że za te pogaduszki nie zapłacą ani grosza. Chyba, że po cichu ich kiwasz — i sam na okrągło do niej wykręcasz, a szczerzący kły licznik nabija wasz rachunek telefoniczny.

Możecie spróbować znaleźć jakąś drogę wyjścia. Żyjemy w czasach ekspansji telefonii komórkowej i Internetu, zatem możliwości elektronicznego kontaktu nie brakuje. Nie musi to być telefon stacjonarny. Powiedz jej, jaką masz sytuację w domu i przekonaj ją, żeby trochę przystopowała. Lepiej mniej niż wcale. Myślę, że to zrozumie.


eddie 2002-12-25 16:12:13


Być albo nie być

Przy nieco chaotycznym, pospiesznym notowaniu oferuje nam życzliwie swoje usługi czasownik „być”. A oto fatalny rezultat:


On był brunetem. Ona była blondynką. Oboje byli studentami. I pewnie by się nie spotkali, gdyby w tym miejscu nie było przystanku autobusowego.


Być albo nie być, oto jest pytanie! W tym przypadku lepiej „nie być”. Jak to zatem poprawić?


On — brunet, ona — blondynka, oboje studiowali. I pewnie by się nie spotkali, gdyby w tym miejscu nie ulokowano przystanku autobusowego.


eddie 2002-12-29 09:14:00


Szlifowanie tekstu

Jak to jest z tym szlifowaniem zdań? To taka rzemieślnicza praca, którą wielu początkujących twórców lekceważy. Otóż, gdy ma się już w własnym przekonaniu gotową notkę, opowiadanie, nowelę, czy nawet powieść, trzeba — niestety — jeszcze raz zasiąść nad tekstem, podwinąć rękawy i powyłapywać błędy, których się wcześniej nie widziało.

Jedna z prostych w gruncie rzeczy technik polega na eliminowaniu słów, które się niepotrzebnie powtarzają.


A oto przykład:


1. Tekst przed obróbką...


Otrzymał wezwanie, gdy był blisko Times Square — i połączył się szybko z centralą przy pomocy najbliższego ulicznego wideotelefonu. Ujrzał na ekranie przemiłą Carré, niestety z wymalowanym na twarzy nieskrywanym przerażeniem, która mu poleciła, aby szybko stawił się u Dickinsona. Nie chciała lub nie mogła mu niczego więcej zdradzić. Odszukał w popłochu swój samochód i zasiadł za kierownicą, włączając się w sterowany przez komputer ruch uliczny. Szybko dotarł na miejsce.


2. Tekst po obróbce...


Otrzymał wezwanie, gdy był blisko Times Square — i połączył się migiem z centralą przy pomocy najbliższego ulicznego wideotelefonu. Ujrzał na ekranie przemiłą Carré, niestety z wymalowanym na twarzy nieskrywanym przerażeniem, która mu poleciła, aby bez zwłoki stawił się u Dickinsona. Nie chciała lub nie mogła mu niczego więcej zdradzić. Odszukał w popłochu swój samochód i zasiadł za kierownicą, włączając się w sterowany przez komputer ruch uliczny. Rychło dotarł na miejsce.



Słownik: szybko, prędko, pędem, w te pędy, szparko, chyżo, śpiesznie, bystro, wartko, rączo, co tchu, żywo, co żywo, z życiem, raźnie, ochoczo, żwawo, duchem, migiem, w lot, w okamgnieniu, momentalnie, ekspresowo...


eddie 2002-12-29 09:16:40


Statystyki

Podpiąłem w październiku do bloga system, rejestrujący liczbę odwołań, zaciekawiony tym, czy i jak często zaglądają do mnie internauci.

Najwięcej w dniach:

5 listopada — 68 odwołań
11 listopada — 52 odwołania
26 listopada — 62 odwołania
8 grudnia — 51 odwołań
22 grudnia — 49 odwołań


Jeśli chodzi o wizyty z zagranicy, system odnotowuje USA, Kanadę, Holandię, Francję, a ostatnio nawet Estonię...


eddie 2002-12-29 09:36:56


O serze szwajcarskim i o pieprzu

Okazuje się, że kobiety mają częściej skojarzenia erotyczne niż mężczyźni. A to było tak. Zajrzałem do supermarketu, który rzadko odwiedzam, żeby kupić żółty ser. Dziewczyna wyciągała mi zza szybki różne kawałki, a ja jej tłumaczyłem, że nie lubię tych twardych z małymi dziurami, tylko te miękkie, tłuściejsze, z dużymi dziurami. Myślałem, że te młode ekspedientki rozerwie ze śmiechu. Tak łatwo się poślizgnąć.

Zdaje się, że nie inaczej jest z czarnym pieprzem. Nigdy bym nie wpadł na to, że i on może wywoływać podobne skojarzenia. — Jeszcze, pieprz, czarny. Jeszczeeeeeee!

Co za życie?! Uffffff! Lepiej nie robić zakupów.


eddie 2002-12-30 19:43:39