Stanowcze NIE bocianom

O bocianach już nie będę pisać, bo ponoć wykazałem się w związku z nimi żenującymi brakami z zakresu biologii. Rozpaczam więc, bo temat wydawał mi się bliski i taki ciepły. Ale usłyszałem, że one wcale nie przynoszą dzieci, te bowiem pojawiają się na świecie dlatego, że ludzie uprawiają seks. Tu wyraźne zastrzeżenie. Nie należy mylić uprawiania seksu z uprawą kapusty. W niektórych kręgach kulturowych wskazywano na poletka tego warzywa jako na miejsca, w których znaduje się niemowlęta. Ale to podobno takie same brednie jak te z bocianami. Świat idzie naprzód, a przesądy ustępują miejsca poglądom naukowym.


eddie 2002-05-01 17:22:11


Gertruda?

Tak sobie mniej więcej wyobrażam Gertrudę. Zerknij na fotos modelki niżej. No, może z nieco krótszymi i nieco ciemniejszymi włosami. W kolejnych sekwencjach powieści ma też ociupinkę więcej ciuchów na sobie. Ale z reguły nie za wiele...


Na szczęście dla niego z tyłu stała tylko Gertruda i mógł z ulgą otrzeć pot z czoła.

— Wariatko, ależ mnie nastraszyłaś. Jeszcze trochę i zesrałbym się w... — rzucił popędliwie, a potem ugryzł się w język.

Udała, że nie widzi jego popisów. Miała na sobie wściekle obcisłe króciutkie spodenki. Delikatną bluzkę z guziczkami ściągnęła z przodu, zawiązując na staranny węzeł i ta służyła jej bardziej jako biustonosz niż jako cokolwiek innego z damskiego odzienia. Piersi miała pełniejsze i bardziej podniecające niż Manuela. Jego wzrok bezwstydnie ześlizgnął się w dół i zatrzymał na odsłoniętym ślicznym pępuszku.

— Niedługo odjeżdżamy — pomalutku mu przypomniała. W ręku trzymała cienką jak palec zapaloną białą świecę. — Arab już wrócił, a ostatni kończą pić przy stolikach.


eddie 2002-05-02 08:06:32


Seks i kapusta

Jednak seks i kapusta nie są sobie wcale tak bardzo odległe. Jak bowiem powszechnie wiadomo, seks można uprawiać na działce. Kapustę też uprawia się na działce. I jedno, i drugie może dostarczać — ponadto — wręcz niepowtarzalnych doznań. Są na to zresztą liczne dowody.

Weźmy na początek kapustę. Z czym się wam ona, blogowicze obu płci, kojarzy? Oczywiście, z bigosem. A ta staropolska potrawa oddziałuje przecież na absolutnie wszystkie zmysły.

Przede wszystkim na zmysł słuchu — bo gdy się wdzięcznie dogotowuje w kotle, słychać, jak przyjemnie bulgocze. Wręcz mruczy jak kot na zapiecku. Następnie działa na zmysł powonienia, a jego rozkoszny zapach niesie z sobą obietnicę niezwykłych wrażeń przy nakrytym do obiadu stole. Podobne reakcje wywołuje bigos swoim widokiem. Ach, te kawałki tłustego mięsa! Coś cudownego! Unoszące się na powierzchni, pozwalają się domyślać równie rozkosznej głębi. Nie mówię już o zmysłu dotyku i smaku, bo to przecież dla wszystkich oczywiste...


Biiiigooos! To jest to!

Jednym słowem: bigos!


A seks? Opsss, chce mi się ziewać! Chyba też jest przy-jem-ny. Zresztą nie wiem. Kiedy człowiek zacznie myśleć o bigosie, nie ma już ochoty na nic innego.


eddie 2002-05-04 10:54:48


Szczera spowiedź

Ponoć mam mordę szeroką jak kubeł. Każdemu umiem się odszczeknąć. Ale nie czynię tego złośliwie. To takie specyficzne poczucie humoru...


eddie 2002-05-06 07:43:11


Szatańska mikstura?

Kończę stylizować sekwencje z ostatniego już dziewiątego rozdziału „Wakacji w Izraelu” i zastanawiam się, czym jest ta powieść:

1. szatańską miksturą i drinkiem, powstałym ze zmieszania pół na pół religii i seksu?

2. katolickim Archiwum X?

3. czy po prostu opowieścią o wrażliwym chłopaku, który dojrzewając odkrywa horyzonty barwnego, ale i niezwykle złożonego świata?

Wydaje mi się wszakże, że nie do mnie należy szukanie odpowiedzi.


***


— Ale z nas ofermy. Powinniśmy pewnie przejść do Kaplicy Koptyjskiej — ocknął się Paweł. — Musimy dołączyć do pozostałych.

Posunęli się do przodu — i z pewnym zaniepokojeniem zaczęli się rozglądać za Alim i innymi znajomymi twarzami z autokaru.

Gertruda pierwsza zauważyła kierowcę.

— Jest — pokazała głową. — Wiesz, że on ma dwie żony?

— Kto, Ali? — zdziwił się. — Takie chuchro? — nie chciało mu się wierzyć. — No tak, przecież jest Arabem — wreszcie się połapał, a na jego policzki wypełzł rumieniec wstydu. — Jakoś sobie nie pokojarzyłem — próbował się wytłumaczyć.

Zabawnie zachichotała, filuternie spoglądając na niego. Nagle poczuła się jego starszą siostrą.

— Och, Pawle, Pawle — rzekła. — Ty chyba naprawdę niewiele jeszcze wiesz o świecie.

Miał zamiar to skomentować, ale uznał, że nie warto.


eddie 2002-05-08 13:41:30


Poprawka

Ktoś mi zasugerował, że jeżeli moja powieść ma być miksturą, to raczej nie „szatańską” a „prześwietloną słońcem”. Dziękuję za sugestię!..


eddie 2002-05-09 11:35:30


Uffffff!

Odinstalowałem GG i nagle przybyło mi wolnego czasu. A przy tym zrobiło się tak cicho i spokojnie. I jakoś przytulniej...


eddie 2002-05-09 13:41:52


Pokus nie brakuje

Pracy nad „Wakacjami w Izraelu” ubywa i zbliża się już błyszczący napis „the end”. Jak puszczony z wiatrem biały papierowy samolocik pojawi mi się zapewne przed oczyma za kilka dni. Dziś jeszcze przebrnąłem przez sekwencję z z Gastonem i Pawłem, pędząc z nimi po autostradzie czerwonym kabrioletem (Tel Aviv — Jerusalem highway), a potem konsultując z ulubioną romanistką kwestie językowe. Obaj bowiem rozmawiają po francusku.

Następnie obejrzałem sobie truskaweczki po 7, 50 koszyczek i uświadomiłem sobie, że mimo upływu czasu pokusy gnębią mnie wciąż te same. Cieplutko tak — i marzą mi się a to wyprawy z plecakiem w góry, a to podróże do kilku większych bibliotek. Te ostatnie obiecują mnóstwo wzuszeń. Można się zaszyć między półkami na kilka godzin, kartkować pokryte kurzem tomy i dziwić się wiadomościom dobrego i złego. A później pójść na frytki...


eddie 2002-05-09 13:52:51


Odcinek 44 „Wakacji w Izraelu”

Niebo było rozgwieżdżone, prawie granatowe, a powietrze chłodne. Księżyc zagadkowo uśmiechał się do zakochanych. Ominęli basen, z którego na noc nie wypuszczano wody. Paweł przyklęknął i zanurzył dłoń.

— Jest ciepła — skonstatował. — Można się tu kąpać nawet w nocy.

— I pewnie nago — zadrwiła sobie Anka.

Chłopaka to rozbawiło.

— A co? Chcesz spróbować? Świetny pomysł. Urządzamy tu plażę dla nudystów. Tekstylnych nie wpuszczamy — ochlapał ją wodą jakby to był śmigus-dyngus. — Kto się pierwszy rozbiera? Nie ma chętnych?

Nie broniła się i nie protestowała. Zarozumiale wykalkulował, że gdyby w przyszłości miał się decydować na żonę, wybierałby pewnie między Manuelą a Gertrudą. Na Ankę by się nie połakomił. Podniósł się i obrzucił wzrokiem kryjące się w mroku korony palm.

— Nagość sama w sobie nie jest zła... — Niemka wyraziła ostrożne przekonanie. — O ile się ją właściwie rozumie.

Chłopak nie podjął jednak tego tematu. Weszli na ścieżkę, wyłożoną drobnymi kamykami. Założył ręce do tyłu, jak belfer, szykujący się do dłuższego wywodu.

— Klasyczny przykład ciągot rodziców i pragnień, do których dopiero przymierzają się ich dzieci. Na miarę ich ukrytych aspiracji — zaczął uczenie. — Twój tato i twoja mama pewnie tęsknili na krajem. Może się nawet do tego nie przyznawali, tak jak nie wypadało się przyznawać do języka polskiego przed sąsiadami, nie przepadającymi za Słowianami. I udzieliło się to tobie. Czy nie pomyślałaś — zapytał — że powinnaś wyjść za mąż za Polaka?

— Też coś? — zaperzyła się Anka. — Nie daj się na to nabrać. Te kutasy nie mają pieniędzy. Są bez grosza, a poza tym nie można im nigdy ufać — rzekła z żalem. — To przechery, arcyłgarze i oszuści. Tępe pały i sflaczałe fallusy!

W ciemności nie było widać, czy Gertruda się zarumieniła, czy nie. Coś przypuszczalnie miała na końcu języka, ale nie zdążyła się tym podzielić. (...)


eddie 2002-05-10 12:10:34


Gadu-gadu

Chyba sobie zainstaluję z powrotem GG. Czegoś mi brakuje.

Zastanowiłem się krytycznie nad sobą i doszedłem do zaskakującego wniosku. Tego mianowicie, iż jakoś dziwnie posuwam się do przodu. Dziwnie, bo w rytmie tanga. Dwa kroki naprzód, jeden do tyłu...


eddie 2002-05-10 15:04:56


W sukni z welonem

Klikam po blogach i zastanawiam się, dlaczego dziewczyny nie marzą o ślubie w sukni z welonem, tylko o tym, żeby stracić dziewictwo.

Pewnie hormonom nie jest potrzebne małżeństwo.


Windą do nieba, 2+1


Mój piękny panie raz zobaczony w technikolorze
piszę do pana ostatni list
Już mi lusterko z tym pana zdjęciem też nie pomoże
pora mi dzisiaj do ślubu iść

Mój piękny panie ja go nie kocham, taka jest prawda
pan główną rolę gra w każdym śnie
ale dziewczyna przez życie nie może iść sama
życie jest życiem pan przecież wie.

Refren

Już mi niosą suknie z welonem
już cyganie czekają z muzyką
koń do taktu zamiata ogonem
mendelsona stukają kopyta

Jeszcze ryżem sypną na szczęście
gości tłum coś fałszywie odśpiewa
złoty krążek mi wcisną na rękę
i powiozą mnie windą do nieba

Mój piękny panie z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć
więc nie mógł mi się pan przyśnić dziś
i tak odchodzę bez pożegnania jakby z znienacka
ktoś między nami zatrzasnął drzwi



eddie 2002-05-11 07:39:51


Finis coronat opus

Uporałem się już do końca ze stylizacją „Wakacji w Izraelu”. Całość w Internecie będzie się składać z około sześćdziesięciu odcinków.


eddie 2002-05-13 08:49:48


Czas na kota

Zabrałem się za stylizację „Przygody z Rudaskiem”. To książeczka dla dzieci, ktorej bohaterem jest maleńki kotek, znaleziony po burzy. Zaopiekowały się nim dwie dziewczynki, Majka i Justyna. Kotek jest rudy i długo się zastanawiałem, czy są rzeczywiście przedstawiciele tego gatunku o takim ubarwieniu. Okazało się, że są. Chodzi o rasę syberyjską...


***


Maleństwo zdawało się pojmować, że rozstrzygają się jego niepewne losy. Kot uniósł znów do góry rudy pyszczek i trwożliwie zamiauczał — jakby wiedział, że tylko w ten sposób może skruszyć serce stojącej nad nim wysokiej ludzkiej istoty. Stworzonko nieostrożnie zbliżyło się do brzegu ławy, zatrzymując się na samym skraju niby nad przepaścią.

— Spadnie! — krzyknęła z rozpaczą Maja. Nie chciała oglądać tak tragicznego końca zaniedbanej kruszyny.

Matka była szybsza od córki. Zagrodziła drogę, którą wybrało kocie dziecko, nieświadome tego, co mogło je za chwilę spotkać. — No, no! — powtórzyła, łapiąc znajdę w swe ciepłe i delikatne, a zarazem silne i pewne ręce. Niespodziewanie dla Majki kot znalazł ratunek.

Dziewczyna tylko na to czekała. Złapała matkę wpół i cmoknęła ją z nieukrywaną radością w policzek, najpierw w jeden, a potem w drugi.

— Zgodzisz się?! — błagalnie zapytała. Zmierzwione włosy opadły jej na czoło i była gotowa teraz do największych poświęceń. Oddałaby i lalki, i misie za króciutkie potwierdzenie, za rzucone mimochodem słowa: „A niech zostanie!”


eddie 2002-05-14 19:43:01


Języki jakby z ognia

Zielone Święta tuż, tuż, więc pomyślałem sobie, iż będzie na miejscu ten fragment „Wakacji w Izraelu”...


***


Na twarzy Pawła znaczyły się słodycz i szczęście, a po policzkach ciekły mu łzy. Ręce trzymał wysoko uniesione, kołysząc się całym ciałem w takty boskiej melodii. Modlił się śpiewnie, zaś dźwięki same płynęły, układały się w sylaby i słowa, których nie rozumiał, wydobywały mu się z gardła, z płuc, z serca, z ducha, falowały i drgały. Duch Pana wielbił Boga z jego wnętrza, śpiewał w jego imieniu, porywając go ku niezmierzonym wysokościom. Z pozoru niepodważalne definicje okazywały się z gruntu błędne. Zamieniały się w ulotne wizje, okazjonalne wrażenia i subiektywne oceny, następnie rozpływały się jak dym w powietrzu i znikały. Kiedyś był pewien, że ma nieograniczoną kontrolę nad swym ciałem i umysłem — teraz zaś zwyciężał w nim nienazwany i niesklasyfikowany. Ten, który był wichrem wibrował w nim, wędrując z najgłębszych zapadlisk jego duszy ku słońcu wszechrzeczy. Wyrywał kolejne etykiety, którymi chłopak mylnie znaczył ludzi, zwierzęta, rośliny i rzeczy. Uwalniał go z niewidocznych kajdan. Ubierał w frazy muzykę anielskich myśli. Nucił mu kołysankę pierwszych dni stworzenia. Pozwalał smakować w pokarmie zbawionych.

Nie wiedział, jak długo tak modlił się obok kolumny w wieczerniku. Ten, która go swą mocą przeniknął, ogarnął i porwał, wydawał się oddalać. Paweł nieco się przeraził. Nie chciał tracić tego, co zyskał. Zaraz jednak radość powróciła, by się gwałtownie spotęgować, a dłonie mógł wznieść jeszcze wyżej. Czy było coś cudowniejszego niż bez końca trwać przed Bogiem i Go wysławiać? Czyż nie był bardzo blisko chórów anielskich? Hymn, który wyśpiewywał z głębi duszy, osiągnął finał, urywał się, przechodził w piano, w pianissimo i chłopak powoli zstępował z autostrady do nieba.

Oparł czoło o chłodną kolumnę. Wiedział, że dobrze zrobił, decydując się na przyjazd do Jerozolimy. Objął chłodny marmur, szukając oparcia. Nogi pod nim drżały. Ekstaza nie przeszkadzała mu być świadomym tego, co się działo. Ujrzał swe przeznaczenie. Odkrył swe jestestwo. Otrzymał w wieczerniku dar modlitwy językami. Duch Święty zstąpił na niego, pieczętując wybranie. Nie przejmował się, że w sali nieoczekiwanie znaleźli się turyści. Skośnoocy Japończycy byli dyskretni, ale wyczuł, że na niego zezują. Nie, nie był jednym z tutejszych eksponatów i niepotrzebnie szukali o nim wzmianki w przewodniku.


eddie 2002-05-15 07:36:03


Zło z kosmosu

Obejrzałem w kinie „Vidocqa”. Film jest thrillerem science fiction. Akcja: Paryż, 1830 rok. Słynny detektyw, Vidocq, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, podjął się śledztwa w sprawie wielokrotnych morderstw. Nici prowadzą do tajemniczego Alchemika, ni to człowieka, ni to diabła...

Film jest świetnie zrobiony, sceneria doprowadzona do perfekcji, wyważone kolory, fantastycznie prowadzona kamera, akcja w stylu francuskich komiksów „a prendre avec des gants”.

Poszedłem na tę projekcję nie bez powodu. Zasugerowała mi bowiem gebitta, że w „Wakacjach w Izraelu” można się doszukać śladów Alchemika. Wszelako osobiście uważam, że śladów Alchemika szukać należy raczej w innym moim „wypracowaniu”, a mianowicie w powieści „Winda czasu”. I to nie tyle ze względu na sekwencje z Paryża czasów monarchii, ile ze względu na „głównego bohatera”. Jest nim nieznana i zabójcza istota z kosmosu, zdolna do przemieszczania się w czasie, przyjmująca dowolne kształty i wcielająca się w dowolne postacie...


eddie 2002-05-16 22:16:49


Bestia

(fragment „Windy czasu”)


Hrabia Rouquette dzielnie podśpiewywał, straszliwie fałszując i mimochodem dotarł do jej uszu fragment modnego ostatnio pamfletu o ponoć cierpiącym na wstydliwą chorobę królu. Pod jej nosem błądził uśmiech, bo pamiętała jak na dworze przyjęto ten utwór, powstały pod ręką anonimowego ulicznego rymopisa. Za publiczne popisywanie się jego frazami można było trafić do Bastylii. Dwaj inni goście z drugiej strony korytarza zapewne również zamierzali zabawić u niej dłużej, bo nie spieszyli się z egzekwowaniem tego, co im się należało. Pierwszy był groźnym drągalem z twarzą opryszka i zrastającymi mu się nad nosem czarnymi brwiami. Chrypiącym głosem opowiadał swojej laleczce o morskich wyprawach wzdłuż wybrzeży Afryki. Zabrał ze sobą na górę — nie wiadomo po co — wcześniej przytroczony do końskiego siodła pistolet. I pewnie użyłby go, gdyby ktoś go nieopatrznie sprowokował. Drugi był zupełnie inny. Ten miał nawyk nerwowego podkręcania wypomadowanych końców wąsów i nieszkodliwą potrzebę wywnętrzania się z rzekomych sukcesów sercowych. Zanudzał swymi historiami kokotę przy lejącym się winie i nim doszło do czego ta musiała udawać zaciekawienie i co rusz ględzie przytakiwać. I uważać, żeby zbyt widocznie nie ziewać.

Wróciła do siebie. Rzuciła okiem na napisany na welinowym papierze leżący na stoliczku list, na który musiała pilnie dać odpowiedź. Przechadzając się powoli po komnacie zaczęła dumać nad kolejnymi frazami, lecz coś ohydnego jej w tym raptem przeszkodziło. Poprawiała akurat ciężką zasłonę i serce jej znienacka załomotało, omal nie wyrywając się z piersi. Para przyklejonych do szybek bujających się żółtych hipnotycznych ślepi testowała ją ze złowrogą uwagą. Skamieniała, odkrywając, że dała sobie przyłożyć nóż do gardła. Przez krótką chwilę męczyło ją nieodparte wrażenie, że spadający nieboskłon usiłuje wgnieść ją w ziemię. Między jej wiotkim ciałem a sprzętami i ścianami zaczęły szaleć zielone błyski gwałtownych wyładowań elektrycznych. Nawet jeśli chciałaby rozpaczliwie krzyczeć i wzywać pomocy, to i tak nie mogłaby wydobyć z siebie głosu.

— Kim... jesteś? — wyskamłała z trudem, a dojmujący ból wykrzywił jej gładką twarz.

Nieroztropnie pozwoliła się podejść. Nienawistny przybysz usytuował się za blisko, dzieliły go od niej tylko kruche szybki, jednak zaintrygowany tym, co kryła urządzona ze smakiem komnata na piętrze póki co nie zamierzał rzucać się do ataku. Neogeneranka zmobilizowała się i siłą woli powściągnęła emocje. Jej skóra przestała się wreszcie elektryzować. W rezultacie tego na przyszłym placu boju pozostał jedynie chłodny analityk, usiłujący w spokoju ducha ocenić zdolności unoszącej się za oknem nieziemskiej chimery. Całą uwagę skupiła na ślepiach, utajonymi zmysłami penetrując otaczającą je przestrzeń. Bestia była silna, wyjątkowo silna, i dysponowała energią, której jej samej ostatnio raczej brakowało, a przy tym na pewno nie posiadała fizycznej powłoki. Bezpiecznie kryła się za niewidoczną osłoną, nie pozwalając neogenerance wniknąć skondensowaną myślą do swojej duszy, o ile ją miała. Nie mogła więc rozszyfrować skrytych intencji gadziny, rozstrzygnąć, czy jest inteligentna, czy nie, a także zawyrokować, czy poza nią przypadkiem jeszcze coś innego przy ścianach kamienicy nie czai. Może złote bliźnięta pozostawały li tylko wysłannikami drzemiącej gdzieś dalej złej mocy i jedynie ją zwiastowały? Może tamta działała na odległość?

— Ohyda!..

Jak przez mgłę ujrzała daleki Archetan.


eddie 2002-05-18 08:55:36


Niebo, by cierpieć

Znalazłem coś sympatycznego u zwiruski i pozwalam sobie zacytować:


Bo wszystko jest po coś...


niebo stworzone by cierpieć
oczy stworzone by tęsknić
ja stworzona by szukać
ty stworzony by cię odnaleźć
twój widok stworzony by pamiętać
spojrzenie stworzone by nie tracić nadziei
dotyk stworzony by poczuć bicie serc
oddech stworzony by ogrzać samotność
pocałunek stworzony by pojąć
miłość stworzona by żyć
i my pośród wszystkiego...



eddie 2002-05-19 13:40:11


Krok do przodu

Naniosłem w „Wakacjach” poprawki, zgodnie z sugestiami Cypriana ze Szwecji. I teraz tęsknym okiem rozglądam się po internetowym światku, szukając kogoś, kto znając lepiej niż ja realia Izraela podpowiedziałby, co jeszcze trzeba zmienić. Może coś dodać, a może ująć? A to wszystko zgodnie z zasadą: kto pyta i słucha innych, nie błądzi...


eddie 2002-05-21 13:22:04


Jednak bociany

Rozmawiałem ostatnio z przedszkolakami i dzięki temu wiem już ostatecznie, skąd się biorą dzieci.

Rzecz ma się następująco:

Kiedy mamusia leży sobie wygodnie na wersalce i ziewa, przylatuje bocian (w zimie jest on cieplutko ubrany) i wrzuca jej do buzi malutkiego dzidziusia. Potem ten dzidziuś rośnie sobie w jej brzuszku i mamusia go rodzi.


I co wy na to, piewcy postępu?.. Łyso wam? Nie?!..


***


— A propos! Spod jakiego jesteś znaku? — znów niewinnie zapytała.

Wzruszył obojętnie ramionami.

— Chyba spod Wodnika. Urodziłem się w zimie. Ale nie wierzę w te brednie. Olewam to.

— Ja spod Wagi — odpowiedziała. — Pasujemy do siebie. Ej! — szybko zmieniła temat. — Urodziłeś się w zimie? Przecież w zimie nie ma bocianów. A przynajmniej nie w Polsce. Przylatują do Egiptu — radośnie zachichotała.


eddie 2002-05-21 17:49:37


Naruszenie statusu w sekcji B

...czyli maluteńki fragment Afrodyty


Siedział w obrotowym fotelu i główkował nad rozsierdzonym klonem kamikadze. Ukończył z wyróżnieniem informatykę przemysłową ze specjalizacją z dziedziny produktów metaorganicznych, ale wiedzę uniwersytecką dzieliła zawsze od praktyki spora przepaść.

— Dlaczego ten wredny babsztyl nie ma w ogóle instynktu samozachowawczego? — pytał, w zadumie gładząc brodę, na której rysował się ledwo znaczący się drobny zarost. — Co to może być, do diaska? — główkował. — A jeśli to jakieś zwarcie na pułapie sprzężeń zwrotnych? — olśniła go nagła myśl. Wreszcie dał sobie z tym spokój. — Szlag by to trafił! — żachnął się, z niesmakiem sumując domorosłe zmagania z pięknym klonem, który nie chciał się podporządkować firmowym wymaganiom. Nie był od tego, by zajmować się tak wyrafinowanymi zadaniami. — Hej, profesorze! — zawołał, nie ruszając się zza pulpitu. — Maaa-myyy kło-po-ty!..

Ten akurat przechodził obok jego boksu, więc chcąc, nie chcąc musiał się zatrzymać. Chwilę przypatrywał się temu, co na ekranie pozostało z walecznej hurysy, a potem skrzywił się z niesmakiem i orzekł:

— Znów pracujemy na podzespołach tych klonowanych amazonek. Wojowniczki jakoś ostatnio nie idą, wyszły z mody. Klienci są zdania, że klony płci męskiej lepiej się prezentują w roli goryli i ochroniarzy, więc tamci z góry z konieczności przystosowują nam części do kurtyzan, nad którymi teraz, biedaku, siedzisz. Oto cena, jaką musimy płacić za drastyczne oszczędności w firmie! — westchnął z żalem. — Ale nie przejmuj się! — życzliwie klepnął chłopaka po plecach. — Zapisz ten egzemplarz na straty. Przepuszczaj tylko te, które za bardzo nie wierzgają!

— Serio? — Paul zrobił wielkie oczy. Miał nieledwie dwadzieścia dwa lata, nieco naiwny pogląd na świat i wydawało mu się, że ludzie nie są zdolni do takich świństw jak to, którego był świadkiem. — Przecież te mikroprocesory są już po solidnej obróbce i nie da się z nich wymazać do końca instynktu walki. Jak taka rozmarzona słodka cizia w pewnej chwili uzmysłowi sobie, że może z nagła przyłożyć facetowi, który korzysta z jej usług, to...

— Ciii-cho! — profesor rozejrzał się niepewnie dookoła, jakby w obawie, że ktoś niepowołany może ich usłyszeć. Licho nie spało. — To nie moja, ani nie twoja sprawa, młody kolego! — bezradnie zamachał rękami. — Rób tylko to, co do ciebie należy! — gorączkowo rzucił na odchodnym i odfrunął czym prędzej w stronę innych boksów.

Paul pozostał sam na sam z ponurymi myślami. Długo medytował, wreszcie podniósł się i rozejrzał nad ściankami działowymi, bacznie lustrując otoczenie. Inni już wychodzili, kończąc pracę. Zamruczał coś wstydliwie pod nosem i sięgnął do szuflady, wydobywając prywatny dysk. W niespełna dwie minuty ustawił na nowo parametry wyjściowe symulacji. Dorzucił swoje dane osobiste, założył kask mentalny, a następnie błogo zanurzył się w świecie wirtualnym. Był ciekaw tego, jak zaprogramowana na miłość i oddanie Iryda wobec niego się zachowa.

— Narowista jesteś, kochana, ale taki ogier jak ja sobie z tobą poradzi — szepnął podniecony. — Dam ci tego, czego pragniesz, a może nawet więcej. Pewnie już przełykasz ślinkę.

Pierwsze sekwencje były nawet przyjemne. Śliczna kurtyzana zaprosiła go do swojego komfortowego apartamentu. Potem opuściła go na chwilę, zmieniając toaletę. Wróciła do niego w czymś, co sprawiło, że prawie zaparło mu dech z wrażenia. Wziął ją w ramiona, szepcząc jej do ucha szalone wyznania miłosne. Kiedy jednak łakomie zsunął dłonie na jej biodra, odepchnęła go, a potem niespodziewanie dała mu pięścią w zęby. Cofnął się instynktownie, a jego fotel poleciał do tyłu.

— Szlag by to trafił! — warknął, podnosząc się z posadzki w szachownicę i zrywając kask mentalny.

Pomieszczenie wypełnił modulowany sygnał alarmowy, a czerwone światło nad wejściem zaczęło pulsować.

— Wpadłem! — jęknął, rzucając się do komputera, by skasować nagranie.

Miły kobiecy głos instruował przez głośniki: „Naruszenie statusu w sekcji B. Uprasza się o przerwanie pracy, natychmiastowe opuszczenie sali i zgłoszenie się do punktu kontroli!”


eddie 2002-05-22 13:30:34


Rower i zmysły

Ponoć tego, kto wymyślił dwa koła z pedałami i skonstruował pierwszy rower, podejrzewano o konszachty z diablem. Tfu, tfu! odejdź, siło nieczysta! Działo się bowiem coś, co przeczyło zmysłom. Facet nie miał z boków żadnych podpórek, a utrzymywał równowagę i — co gorsze — jechał. I nikt go do cholery nie pchał, ani nie ciągnął. Nic dziwnego, że starzy mądrzy ludzie żegnali się nabożnie i omijali ten wehikuł z daleka, aby diabelska moc w chwili nieuwagi przypadkiem na nich nie przeszła.

Ale tak to już jest ze zmysłami. Niby to człowiek myśli („cogito ergo sum”), a do wniosków żadnych nie dochodzi...

Albo z tym słońcem... Jak to jest? Leżę sobie na działce, przyglądam się białym obłokom i widzę przecież, że to ono uśmiechnięte jak diabli powolutku przesuwa się po niebie. Ziemia jest nieruchoma, a ja — wraz z nią. Jak można więc utrzymywać, że jest odwrotnie?

Przyznam się bez bicia, że od dawna dręczyły mnie wątpliwości co do kulistości Ziemi. Chyba rację mieli starożytni, że jest płaska jak naleśnik, i że podtrzymują ją od dołu wielkie mityczne słonie...


eddie 2002-05-23 14:51:21


Znowu Gertruda

Stała nad nim w dwuczęściowym bardzo skąpym czarnym stroju plażowym niby jakieś bożyszcze. Przykusy biustonosz był z przodu ściągnięty białą ozdobną sznurówką. Podobne podtrzymywały nikłe desu. Miała z sobą podręczny neseser, z którego wystawał szeroki termos z kolorową nakrętką. Okulary przeciwsłoneczne zdjęła z nosa, lekko mrużąc oczy. (...)


eddie 2002-05-23 19:52:37


ONA

Moja nieśmiała próba poruszania się w obrębie wiersza białego. I chyba — jak dotąd — jedyna zresztą...


O n a


drogą mleczną
szeroką jak autostrada
gnał ku chwilom stworzenia
tam u progu istnienia
oczekiwała go
z nieśmiałym uśmiechem na ustach
ona



eddie 2002-05-24 18:10:15


Recepta na życie

Znalazłem taką oto dewizę u zwiruski:

Czas to nie droga szybkiego ruchu pomiędzy kołyską a grobem; czas — to miejsce na zaparkowanie pod słońcem...

Świetna, nie?!..


eddie 2002-05-25 13:09:17


Straszne!

Rozmawiałem z pewnym mądrym krasnoludkiem i ten zdradził mi w sekrecie, co dzieje się z muzami, które przechodzą na ciemną stronę mocy.

Ponoć szybko się starzeją, a co najgorsze — zamieniają się w złe czarownice.

Brrr! Nie chciałbym być w ich skórze...


eddie 2002-05-25 14:36:26


Dzień Matki

Z okazji Dnia Matki wszystkim mamom na blogu moc serdecznych życzeń!


eddie 2002-05-26 17:13:58


Konflikt

Doszło do poważnego konfliktu między mną a agnes. Okazało się bowiem, że różnimy się w fundamentalnych sprawach światopoglądowych. Ona uważa, że płaska jak naleśnik Ziemia wspiera się na mitycznych delfinach. Według mnie są to natomiast mityczne słonie.

Szukamy eksperta, który rozwiałby ostatecznie nasze wątpliwości. Jak długo bowiem można trwać w niepewności?!..


eddie 2002-05-28 09:48:47


Magia liczb

Dopiero dzisiaj uzmysłowiłem sobie, że jeśli „Wakacje” składają się z dziewięciu rozdziałów — tyle jakoś samo wyszło przy stukaniu na maszynie — to stanowią poniekąd literacką nowennę do Ducha Świętego...

To spostrzeżenie nasuwa się dopiero przy lekturze ostatniego rozdziału. Oczywiście, nie musi być zobowiązujące.


eddie 2002-05-29 10:41:37


Akupunktura duszy

Z „Savoir-vivre'u nastolatka”


Jolanta jest młodsza ode mnie o cztery lata. Chodzi do liceum ogólnokształcącego, które i ja ukończyłem. Uczy się francuskiego, więc czasami próbujemy rozmawiać w tym języku, z powodzeniem udając żabojadów. Jest raczej skryta i nigdy nie dała mi wprost do zrozumienia, że odwzajemnia me uczucia. Kiedy jednak zaglądam w jej ciemnobrązowe oczy, domyślam się, że mnie kocha. Na randkach zwierza mi się przewrotnie z sentymentów do innych mężczyzn. Najpierw „obrabiała” znanych aktorów filmowych, zdradzając mi, o których marzyła i marzy, a potem „dobrała się” do osób z mego otoczenia.

Zestawiony z różnymi znakomitościami, zwłaszcza reprezentantami świata sportu, nie wypadam korzystnie i czuję niekiedy ostre ukłucia zazdrości...


Jacek, l. 20


Deklarację, tę wyśnioną i wymarzoną, składającą się z dwóch zniewalających słów, łatwo złożyć. Można zajrzeć w oczy dziewczyny, niebieskie, szafirowe, piwne lub czarne, i wyznać przy świetle księżyca: „Kocham cię!..” Ale czy to będzie prawdą? I na jak długo? Dziewczyna, która ją usłyszy, nie chce być później odepchnięta. Jeżeli za wcześnie się zaangażuje, może poczuć się pokrzywdzona. Wykorzystana i zdradzona. Jest więc zrozumiałe, że woli wcześniej sprawdzić chłopaka. Nie spieszy się z podaniem mu serca na tacy. Stąd te zaskakujące tematy, z lekka drażniące, prowokujące i niepokojące, brzmiące jak wyzwania.

Najlepiej się nimi specjalnie nie przejmować. Wszak liczą się fakty, a nie słowa.


eddie 2002-05-30 09:45:05


Rażące dysonanse

Klikam po blogach i zastanawiam się, jak to jest z tym dojrzewaniem psychicznym u kobiet. Dziewczyna dwudziestotrzyletnia zachowuje się niebywale infantylnie — jakby dopiero co ukończyła trzynaście lat, co jest wielce żenujące, zaś z kolei urocza szesnastolatka prezentuje pięknie wypracowane zachowania osoby po dwudziestce.

Skąd się biorą tak rażące dysonanse?


eddie 2002-05-30 18:43:30


Pierwsza randka

Z „Savoir-vivre'u nastolatka”


Umówiłem się z Kingą do kina. Była to nasza pierwsza randka, więc cały dzień stawałem na uszach, niepokojąc się, czy przypadkiem źle nie wypadnę. I stało się! Zatrzęsła się ziemia w posadach. Poślizgnąłem się jak na skórce od banana. Nie przewidziałem kłopotów z komunikacją. Kinga na mnie się obraziła. Buzię miała nadętą. Do kina nie poszła, a w szkole patrzy na mnie jak na potwora. A przecież spóźniłem się tylko o dziesięć minut.


Bogdan, l. 18


Miałeś pecha. Domyślam się, o co naprawdę jej poszło. Niechcący odwróciłeś zwyczajowe role. Przecież to niepisane prawo dziewcząt — spóźniać się, krzywić i kaprysić. Rycerski zdobywca nie może sobie pozwolić na tak horrendalne nietakty. Natomiast piękna księżniczka z wysokiej wieży — jak najbardziej. Powinna być niegrzeczna. Jak wyglądałaby we własnych oczach, gdyby wspaniałomyślnie ci wybaczyła i łaskawie cię rozgrzeszyła? To ty masz zabiegać o jej względy, a nie ona o twoje.

Co zatem ci pozostało, nieszczęśniku? A cóż mogą czynić w tak krytycznych sytuacjach prawdziwi dżentelmeni? W jej przekonaniu ostentacyjnie ją zlekceważyłeś. Musisz z honorem wyjść z tej sytuacji. Zatem ją przeprosić. Niezwłocznie kup dziesięć goździków, róż lub gerber — i wytłumacz jej, że każdy jest za jedną minutkę spóźnienia. Choć niewykluczone, że wystarczyłby w tej sytuacji maleńki bukiecik fiołków, ale ofiarowany z serca.


eddie 2002-05-30 22:02:54


O informatykach

Dwaj informatycy chwalą się tym, co potrafią ich komputery. Pierwszy mówi:
— Gdy przychodzę do domu, mój pecet włącza się automatycznie.
— To jeszcze nic — mówi drugi. Gdy ja wracam z pracy, mój pecet na powitanie mruga monitorem i merda joystickiem!



eddie 2002-05-31 11:18:26