Gaudeamus...
Otwieram z rana jedno oko. Otwieram drugie. Jak przystało na cyborga poprawiam sobie ostrość widzenia. Czysta automatyka. Patrzę, a jedna z frygających nade mną muz radośnie wymachuje kalandarzem. Ogarnia mnie niewymowne przerażenie. Ach nie, to nie koniec świata. To tylko pierwszy października. Czyli nowy rok akademicki. Czyli studenci do piór...
Huraaaaaaa! Huraaaaaaa! Huraaaaaaa!
eddie 2002-10-01 12:45:08
Student?
Wsłuchuję się w podszepty muz i dumam nad tym, czy miałbym ochotę znowu studiować. Wydaje mi się, że nie. Wchłonąłem w siebie jak gąbka sporo wiedzy, której i tak w stu procentach nie byłbym w stanie „oddać” w postaci publikacji. A jest przecież tyle innych ciekawych zajęć — ciekawszych niż wkuwanie skryptów i przyswajanie sobie na pamięć dat, nazwisk i definicji. Jakich? Ujmę to krótko. Uprawianie sportów. Życie towarzyskie. Dobra kuchnia. Miłość. Podróże. Religia. Rodzina. Dobry film, dobra książka, dobra muzyka...
eddie 2002-10-02 10:29:01
Nie podaje dłoni kobietom
Z „Savoir-vivre'u nastolatka”
W towarzystwie Karol podaje dłoń wyłącznie chłopcom. Dziewczęta omija, jakby były powietrzem, albo czymś martwym — sprzętem, znajdującym się w pokoju. Jak dotąd, nie znalazła się w jego otoczeniu żadna młoda kobieta, która zwróciłaby mu uwagę, że zachowuje się niegrzecznie. Wszystkie potulnie się z tym godzą. To brak taktu, moim zdaniem! Czuję się sama niezręcznie, gdy zmuszona jestem asystować podobnym powitaniom. Kiedyś zagadnęłam go o to, ale nie był wcale zbity z tropu. Powiedział, że wita się machinalnie i nigdy się nie zastanawia nad tym, komu podać rękę, a komu nie.
Anka, l. 17
Obyczaj podawania dłoni tylko mężczyznom łączymy zazwyczaj z tradycjami dawnej wsi, widząc w nim coś chłopskiego, a tym samym prymitywnego. Wiadomo, nie tak witano piękne panie na dworach szlacheckich i magnackich! Jest on mocno zakorzeniony w świadomości ogółu i trudno go wykorzenić. Skąd się wziął?
Zakaz zbliżania się do cudzej kobiety i jej dotykania wiąże się z kulturą patriarchalną, której korzeni trzeba szukać w zamierzchłej przeszłości. Jak wiadomo, przed wiekami niewiasta była traktowana nieomal jak własność mężczyzny. Jej status był inny niż mężczyzny. Nie miała możliwości uczestniczenia w życiu publicznym i prowadzenia poza domem własnego życia towarzyskiego. Podawanie ręki czyjejś żonie było więc co najmniej czymś niezręcznym, jeśli nie w całkiem złym guście.
Współcześnie spoglądamy innymi oczyma na gest powitania. Wypada w towarzystwie rówieśników podać dłoń najpierw dziewczętom, a potem chłopcom. Jednak trudno walczyć z tym starym obyczajem, który wielu nadal ma we krwi po dziadach i pradziadach. Przymknij więc oczy na ten brak taktu, kiedy znajdziesz się ponownie w sytuacji, którą opisujesz w swoim liście. Nie ma sensu mierzyć się z wiatrakami...
eddie 2002-10-04 13:25:03
Ach, te szalone wyznania...
...czyli odrobina „Obcych z Alfy Centauri”
Alice taktownie nie zapytała o rozmowę. Sączyła wino, tęsknym wzrokiem obrzucając meksykańską kapelę, która w międzyczasie zastąpiła kwartet smyczkowy. Smith chwileczkę się wahał. Nie popisywał się na parkiecie od lat, ściśle biorąc odkąd zmarła jego żona. Ileż to już było? Usiłował sobie przypomnieć, zezując na dużo młodszą od siebie partnerkę. Chyba całe wieki. Czas biegł nieubłaganie, nie dodając mu urody, co mu unaoczniały coraz liczniejsze bruzdy i zmarszczki na twarzy.
— Do you want to dance? — zapytał i zaraz się przestraszył. Nie pojmował, jak ta nazbyt śmiała propozycja przeszła mu przez gardło. Nie nadawał się na donżuana, a poza tym nie miał cudownie umięśnionego ciała i muskularnego brzucha.
Alice spokojnie odstawiła kieliszek. Lekko się podniosła i zajrzała mu prosto w oczy.
— Czemu nie? — zgodziła się bez wahania. — Wyobraź sobie, że dawno się nie kręciłam — rzekła szczerze. — Chyba od balu na uniwersytecie — dorzuciła uspokajająco. — Prawdę mówiąc, nie miałam z kim.
W to ostatnie zapewnienie nie chciało się mu wierzyć, ale nie usiłował tego okazywać. Poczuł bliskość jej szczupłego ciała i lekko zawróciło mu się w głowie. Nigdy dotąd nie trzymał jej w objęciach. Ogarnęło go jakieś nieziemskie zauroczenie. Meksykanie się ożywili, jakby od samego początku czekali na tę czarowną chwilę. Dźwięki się wzmogły i John pojął, że dziewczyna w jakiś tajemniczy sposób jest w stanie wykrzesać z niego, chłodnego i opanowanego półkrwi Irlandczyka, uśpione od lat energie. Wręcz przywracała mu młodość.
— Kocham cię, Alice! — wyrwało mu się raptem z ust to, do czego nawet przed sobą samym się nie przyznawał. Jakaś tama w nim pękła i naraz przestał się kontrolować. Może dlatego, że poczuł na sobie jej krągłe piersi. Zaraz jednak wpadł w panikę. Nie powinien był tak daleko się posuwać. Dziewczyna była bardzo ładna i mogła z powodzeniem zrobić karierę jako modelka. Dotąd dzieliły ich niby wał stosunki zawodowe. W „Taillevent” traciły one na znaczeniu.
Przytuliła się do niego, składając mu głowę na ramieniu. Poczuł zapach jej włosów. Potem odsunęła się nieco od niego i szepnęła:
— Ty niczego nie rozumiesz, jak wszyscy faceci...
Nagle zaschło mu w gardle. Pojął, że się ośmieszył, lecz było już za późno, by mógł się z honorem wycofać. Okazał się większym idiotą niż przypuszczał. Jej podniecające kształty sprawiły, że stracił głowę — co było tym groźniejsze, że dobiegał pięćdziesiątki. Zachciewało się staremu.
— Nie rozumiem? — usiłował się tchórzliwie osłonić. Miał jeszcze dodać, że nigdy nie rozwiązywał testów z miłości, ale się nie odważył.
Roześmiała się serdecznie. Pocałowała go delikatnie w usta, zarzucając mu ręce na szyję.
— Niczego nie pojmujesz — pociągnęła ten wątek, zachęcona jego wyznaniem. — Kocham cię, miśku, zawsze cię kochałam, już wtedy, kiedy byłam na studiach — wyznała z rozbrajającą szczerością. — Szalałam za tobą. Dlatego trafiłam do twojej firmy. Tylko ty się liczysz w moim życiu, nikt inny, wierz mi. Wcześniej czy później musiałam ci to powiedzieć.
Melodia ucichła, lecz meksykańscy grajkowie jakby świadomi tego, co dzieje się z tą parą, rozpoczęli natychmiast następny utwór.
— Nie wiedziałem — wydukał ze skruchą i przytulił ją mocniej do siebie. — Sądziłem, że wyślesz mnie w cholerę. Może do domu starców. — Z czułością pochylił się nad jej dłonią, ale trafił na długą koronkową rękawiczkę.
— Pamiętasz ten okazały biurowiec obok parku? W każdy poniedziałek wychodziłeś głównym wyjściem około siedemnastej i odjeżdżałeś swoim wozem. We wtorki i środy — o szesnastej. Ja z bijącym sercem sterczałam zawsze po drugiej stronie ulicy.
Jej oczy zdradzały oddanie. Wyczytał z nich, że przeznaczenia nie można zmienić. Jeżeli czyniła takie próby i usiłowała walczyć z gorącą miłością, to te gniewne bunty i zrywy należały do przeszłości. Odsłoniła przed nim do końca swoją duszę. Nie był jednak pewny tego, czy potrafi odwzajemnić tak głębokie uczucie.
— Wracajmy — szepnął i obudził się w nim nagle silny instynkt opiekuńczy. — Uciekną nam bąbelki z szampana. Podstarzały kelner wykorzystał ten moment, bezszelestnie podchodząc do stolika z ukrytą w serwecie kształtną butelką.
— Burgund, rocznik dwa tysiące osiemnasty — z niezwykłym szacunkiem podpowiedział dwójce Amerykanów. — To był bardzo dobry sezon w Europie. Przewidują, że obecny będzie jeszcze lepszy.
Taktownie nie dodał, że za skromnie wyglądającą butelkę trzeba będzie sporo zapłacić. Czy jednak w takiej podniosłej chwili to się mogło liczyć?
eddie 2002-10-06 16:49:17
Imieniny?
Dzisiaj jest Edwarda w kalendarzu, ale nie obchodzę imienin. Moje są w marcu.
PS. A w ogóle, to dlaczego w kalendarzu nie ma Edddiego?..
eddie 2002-10-13 17:27:36
Pierre, proszę na plan!
...czyli kolejny ustęp z „Obcych z Alfy Centauri”
Z Montrouge do centrum było kawałek drogi. Główkował, gdzie wyskoczyć, czy na stacji Odeon, czy na Placu świętego Michała. Poszukiwany budynek mieścił się nieopodal Rue de l'Ecole de Médecine. Dotarł tam w dwa kwadranse. Smok wił się w splotach, a w jego ślepiach czaił się księżycowy mrok. Stał tam długo z zapartym tchem, nie wierząc, że mu się udało. Nabrał odwagi i wszedł po schodach, a potem z ciekawości pchnął ciężkie drzwi, które ku jego zaskoczeniu uchyliły się przed nim bez przeszkód. Na taką przynętę dał się złapać. Korytarz był słabo oświetlony, jednak ciche kroki, które stawiał, nie uśpiły czujności dozorcy. Zapaliło się słabe światełko nad kontuarem i usłyszał ostrzegawcze kasłanie.
Wiekowy starzec o z pozoru surowej twarzy miał rozbrajający, wręcz dziecięcy uśmiech i wcale nie był zdziwiony obecnością chłopaka.
— Hej, czego szukasz, młodzieńcze? — zapytał na powitanie, niespiesznie do niego wychodząc. Mimo swego wieku poruszał się pewnie i żwawo, choć przy tym utykał. Miał na sobie lichą flanelową koszulę w kratkę i równie liche bawełniane spodnie. Narzucało się niejakie wrażenie, że szczupła twarz Pierre'a nie jest mu obca, że nieletniego natręta dobrze zna, a co więcej — że na niego od dawna czeka. Mogło to przypominać jakieś czary, ale przecież młokos w żadne magiczne sztuczki nie wierzył.
Zmieszał się, nie spodziewał się, że przyjdzie mu nagle wystąpić przed leciwym nestorem, a nie chciał się wykpić żadnym wykrętnym tłumaczeniem w stylu: „Chyba pomyliłem adres!” lub „Numer się zgadza, ale to pewnie to nie ulica!” Czuł, że stary nie dałby się na to nabrać i to bez wątpienia sprawiło, że postanowił zagrać w otwarte karty.
— Bonsoir, monsieur! — nieco stropiony się ukłonił, starając się przy tym nie stracić animuszu. A potem już śmielej dodał: — Szedłem śladami archanioła, walczącego z apokaliptyczną bestią. Ten archaiczny motyw ujrzałem wyrzeźbiony na frontonie. A jest mi... dziwnym trafem... dosyć bliski! — To ostatnie z trudem przeszło mu przez gardło.
Starzec złożył ręce jak do modlitwy. Z podniesionymi brwiami przyglądał się uważnie jego pociągłej twarzy, jakby chcąc odnaleźć w niej znajome rysy. Potem z namysłem pokiwał głową. Wydawało się, że świetnie rozumie stojącego przed nim uczniaka i że doskonale się wczuwa w jego nastroje, wahania i niepokoje.
— Bardzo dobrze trafiłeś — zawyrokował niczym owiana narkotycznymi oparami Pytia z Delf. — Strzał w dziesiątkę, bezbłędny — dorzucił z miną mentora, który nie może się mylić, bowiem wie znacznie więcej niż przypuszcza jego rozmówca. — Poradziłeś sobie z tym gordyjskim węzłem! — Był mistrzem w swoim fachu i wcale tego nie krył.
— Dzięki! — Pierre taktownie wydukał. Usiłował go sobie mimowolnie dopasować do czeków, które otrzymywał, ale nic mu z tego nie wychodziło. Tamten nie wyglądał na typa przy ogromnym szmalu. No, ale przecież pozory często myliły. Chociaż stwarzał wrażenie więcej niż skromnego kamerdynera, mógł cieszyć się posiadaniem konta z zawrotną ilością zer.
Chwilę tak stali, taksując się wzrokiem, a potem gospodarz zachęcającym gestem wskazał mu schody na piętro. Otoczone pajęczyną zmarszczek oczy raptem figlarnie zabłysły.
— Ale przed tobą są następne zadania... — mruknął zagadkowo, lekko uśmiechając się pod nosem.
Pierre poszedł pierwszy, wspinając się stopień po stopniu. Chłodny marmur zdawały się przenikać dziwne wibracje, jakby budynek był tylko fasadą niezwykłego tworu, który żył tu własnym, niemal organicznym życiem. Pojął, że zbiegiem okoliczności trafił pod właściwy adres, więc na razie o nic więcej nie pytał. Nic mu nie groziło. Nie miał wrażenia, że ktoś mu będzie usiłować wbić nóż w plecy. Na porwanie też się nie zanosiło. Dotarli na piętro i figlarny starzec zatrzymał się przed szerokimi drzwiami. Bąknął do ukrytego gdzieś mikrofonu niby-hasło, komputer wahał się sekundę, a potem wierzeje ustąpiły. Jednakże wyłożone wyciszającą dźwięki czarną okładziną pomieszczenie, do którego zajrzeli, wcale nie przypominało pełnego skarbów sezamu z baśni. Było właściwie puste, jeśli nie liczyć kilku stojących tam foteli. Ściany emanowały słabym blaskiem.
eddie 2002-10-20 17:15:22
Miłość bliźniego
Czasami trudno mi się dogadać z niektórymi w sprawach najprostszych i w takich chwilach zastanawiam się, czy przypadkiem teza, iż świat przypomina dżunglę, w której zwyrodniałe drapieżniki wściekle wyrywają sobie ochłapy, nie jest prawdziwa. Ale to są raczej rzadkie chwile. Z reguły ludzie działają bowiem — jak się okazuje — wedle zasady: „tak, tak; nie, nie!”, nie komplikując sobie i innym życia, i odnosząc się do siebie nawzajem życzliwie. Mam więc przeważnie święty spokój i mogę robić to, co lubię...
eddie 2002-10-22 12:29:40
Decybele
Wczoraj rankiem mieliłem w kuchni kawę, młynek wył na wysokich obrotach, a jednocześnie zaczął akurat ostro gwizdać czajnik na gazie. Myślałem, że uszy mi urwie. Oszałamiająca kakofonia dźwięków.
Można by się wspaniale terroryzować przy pomocy tych dwóch kuchennych urządzeń i polecam to rewelacyjne rozwiązanie każdemu wrażliwemu masochiście. Pięć minut słuchania czajnika i młynka, a potem... błoga przerwa. W przerwie można — naturalnie — zdecydować się na coś nastrojowego i bardziej radiowego. Na przykład na „Bolero” Ravela...
eddie 2002-10-23 11:07:26
KOMENTARZE
PeLka | Hiehiie No MAsoChistKa To Ja Nie JEstem aLe BEdzie KEidys Trzeba WyprubOwać jak To zadziaŁa na Moje Uszy :] PozDrawiam
2002-10-23 11:25:00 | 217.144.192.6
gwiazdka | Ja polecam z samego rana — sąsiada zza ściany, słuchającego wiadomości oraz tramwaje przejeżdżające z częstotliwością 2 minut po starych torach. Tylko potem nie ma błogiej ciszy...
Pozdrawiam
2002-10-23 11:27:17 | 157.25.5.67
zwiruska | nie ma to jak szmery i gwizdy:P
2002-10-24 07:40:15 | 213.25.220.200
Fiefiorek | :o) Każdy ma jakiegoś sąsiada i jakiś tramwaj pod oknem. Ja uwielbiam słuchać swojego piecyka gazowego, który kilka razy dziennie przez kilkanaście sekund wydaje takie dźwięki, jakby sąsiad wiercił dziury w rurze gazowej. Mogę wtedy powoli iść do kuchni i walnąć z całej siły w boczną ściankę. Wtedy się uspokaja.
2002-10-24 09:58:23 | 217.97.46.93
Nieuchronne podteksty
W mojej wczorajszej notatce nie ma żadnych podtekstów i nie jest ona ukrytą krytyką stacji radiowych, a dotyczy jedynie możliwości, tkwiących w sprzęcie AGD (młynki, czajniki i podobne inne urządzenia).
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, ile są warte takie sprostowania. Z reguły bowiem się uważa, że autor twierdzi dokładnie to, czemu zaprzecza. A sprostowanie jest po to, by mniej rozgarnięty czytelnik miał wszystko wyłożone jak kawę na ławę...
No i wraca odwieczny temat: kaaawaaa!
Czy nie wydaje się wam, że jest ona prawdziwym motorem napędowym (spiritus movens) wszelkich dokonań na niwie kultury?..
eddie 2002-10-24 10:55:38
Merdający ambasador
Z „Savoir-vivre'u nastolatka”
Wychodzę na długie spacery z moim małym przyjacielem, jamniczkiem Rock'n'rollem. Dość często go spotykamy. Przechadza się bowiem tymi samymi alejkami, co my. Spogląda to na mnie, to na psa, ale nie daje poznać, czy się nami interesuje. Rock'n'roll obszczekuje go niekiedy, zgodnie ze swą psią naturą, która każe mu życzliwie reagować na ludzi. Ostatnio zaczął nawet merdać do niego swym krótkim ogonkiem. Ten przemiły nieznajomy pochylił się wczoraj i pogłaskał go po łbie.
W jaki sposób mogłabym się z nim zapoznać? Mam 164 cm wzrostu i jestem zgrabną dziewczyną, chociaż nieco przy kości. Tak przynajmniej mówią. Udało mi się ostatnio zrzucić trzy zbędne kilogramy.
Teresa, l. 14
Sądzę, że częściowo załatwił już tę sprawę twój mały przyjaciel, Rock'n'roll. Psy bywają inteligentne, a twój z pewnością zna się na rzeczy. Jakoś miał widocznie więcej odwagi niż ty. A poza tym zasady psiego savoir-vivre'u są inne niż nasze. Moja rada jest zatem prosta. Kiedy znowu się pochyli i pogłaszcze twojego jamniczka, możesz odważnie rozpocząć rozmowę. Coś w stylu: „Zauważyłam, że mój pies pana (ciebie) polubił!” albo: „Widzę, że psy budzą w panu sympatię!”
Nie jest żadną tajemnicą, że psy wyczuwają intencje swych właścicieli. Skoro ty coś czujesz do owego nieznajomego, to i przenosi się to jakoś na twego milusińskiego. Może więc być ambasadorem twego serca...
eddie 2002-10-26 15:40:52
Zrobić to pierwszy raz
Placki ziemniaczane mi wychodzą, nawet wiem, co trzeba zrobić, żeby się nie przyklejały do patelni. Naleśniki też mi się udają. Gorzej z pierogami. Niestety, nie umiem ich kleić. Czarna rozpacz. Nigdy nie próbowałem kombinować ze stolnicą. Może po prostu trzeba się przełamać i zdobyć się na ten pierwszy raz?..
eddie 2002-10-27 21:08:27
Przemyślenia
Znalazłem na stronie testerek.blog.pl taką oto frywolną mądrość życiową:
„Wszystko co dobre w życiu jest nielegalne, niemoralne lub tuczy!”
eddie 2002-10-29 12:54:50
